czerwca 28, 2019

Uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła - A wy za kogo Mnie uważacie?

czerwca 28, 2019

Uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła - A wy za kogo Mnie uważacie?
Za kogo świat dzisiaj uważa Syna Człowieczego? Kim jest Jezus Chrystus dla świata? Kim jest Jezus Chrystus dla robotnika, inżyniera, rolnika, lekarza? Kim jest Jezus Chrystus dla ciebie, dla mnie?
W dniu dzisiejszym, w uroczystość świętych apostołów Piotra i Pawła, Kościół w liturgii słowa to pytanie, skierowane niegdyś do Piotra, stawia tobie, niezależnie od tego, kim jesteś.
Apostołowie, których dzisiaj wspominamy, różnili się między sobą tym, co zewnętrzne: Piotr prosty rybak – Paweł wykształcony Żyd; Piotr od początku wybrany przez Jezusa – Paweł prześladowca; Piotr kochał Mistrza, choć trzykrotnie się Go zaparł, ale po Jego zmartwychwstaniu pytany o miłość, trzykrotnie odpowiada pozytywnie – Paweł nienawidził Chrystusa i Jego uczniów, do czasu wydarzenia pod Damaszkiem.
Różne etapy życia tych dwóch ludzi zostały połączone faktem spotkania z Jezusem Chrystusem, choć w innym czasie, zostały połączone odpowiedzią, jakiej Piotr i Paweł udzielili Chrystusowi, kiedy stanął na ich drodze życia. Oni obaj musieli pozostawić to, co dotychczas robili, i bardzo konkretnie pójść za Tym, który: wyzwala, uzdrawia, daje nadzieję i jest Nadzieją, kocha i jest Miłością.
Bardzo zmieniła się sytuacja życiowa Piotra i Pawła po spotkaniu z Chrystusem.
Piotr, a przedtem jeszcze Szymon, łowił ryby, żył w lęku, jak wielu z nas. On żył w lęku, bo był człowiekiem morza, a wiemy, ile ofiar pochłania morze, wiemy jak niepewny jest żywot rybaka, bo często wracał z pustą siecią. I kiedy Chrystus stanął nad brzegiem Jeziora Galilejskiego i powiedział do Szymona: „Pójdź za Mną” – wszystko się zmieniło. Co więcej, tenże prosty rybak dominuje w gronie Apostołów i Chrystus nazywa go Piotrem Opoką, Skałą, na której zostanie zbudowany Kościół, tak silny, że bramy piekielne go nie przemogą.
I ten Kościół, Mistyczne Ciało Chrystusa, jest silny wiarą Piotra i apostolstwem Pawła. I ten Kościół jest silny twoją wiarą i twoim zaangażowaniem apostolskim. Temu człowiekowi wiary Chrystus daje „klucze królestwa niebieskiego”, to znaczy, że daje je Kościołowi, bo Kościół jest jedyną pewną drogą do nieba, gdyż daje człowiekowi środki zbawienia – sakramenty. A św. Piotr stał u początku tego Kościoła i coraz bardziej odkrywał w sobie świadomość przewodniczenia Kościołowi.
W dniu zesłania Ducha Świętego Piotr występuje wobec świata i określa siebie oraz Kościół jako świadka zmartwychwstania Chrystusa. On również proponuje wybór nowego świadka na miejsce Judasza, którym zostaje Maciej. Piotr reprezentuje powszechność i jedność Kościoła.
Mówimy, że Kościół jest wspólnotą, może powinien nią być, mówimy również, że Kościół jest żywym organizmem – i to wszystko jest prawdą, ale wiąże się z tym istnienie podstawy tej jedności, kogoś jednego, kto w sposób widzialny byłby jej wyrazicielem i przez fakt swej obecności sam tę jedność stworzył. Dlatego w każdym następcy Piotra Kościół ma fundament tej obecności – podstawowy warunek, tworzący z wielu ludzi społeczność. Każdy więc papież jest następcą Piotra, ale też następcą Chrystusa.
A w jakich okolicznościach Paweł spotkał Chrystusa? Wykonywał swoją powinność – wroga chrześcijan; szedł do Damaszku, aby uwięzić wyznawców Chrystusa. I pod Damaszkiem tak olśniła go światłość z nieba, że upadł na ziemię i usłyszał głos: „Szawle, Szawle, dlaczego mnie prześladujesz?”. Zapytał Szaweł: „Kto jesteś, Panie?” – i usłyszał: „Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz”. Szaweł podniósł się, a kiedy otworzył oczy, nic nie widział przez trzy dni. To spotkanie z Jezusem było jednocześnie powołaniem Szawła. I oto żarliwy prześladowca stał się gorliwym apostołem – sam wiele wycierpiał, nie chciano go słuchać, bo każdy znał jego nieciekawą przeszłość, ale „Bóg wybrał sobie tego człowieka za narzędzie, aby niósł Dobrą Nowinę na krańce ziemi – do pogan i królów”.
Paweł przez swoją misyjną działalność uczył, że Chrystus przyszedł nie tylko do Żydów, ale do wszystkich ludzi i że w Chrystusie wszyscy ludzie powołani są do zbawienia. A więc Paweł przysłużył się dziełu jedności Kościoła, ale takiej jedności, w obrębie której znalazły się wszystkie narody.
Kościół jest właśnie taką wspólnotą, która otwiera się na każdego człowieka – jednak w pełni staje się wspólnotą, kiedy chrześcijanie, czyli my, jesteśmy otwarci na bliźnich, kiedy umiemy dostrzec ich potrzeby, kiedy jesteśmy odpowiedzialni za zbawienie każdego człowieka, kiedy wyznajemy swoim życiem, że Jezus jest jedynym naszym Panem, że Jezus jest Mesjaszem – Zbawicielem.
Ci dwaj apostołowie: Piotr i Paweł są dla nas wzorem wiary i przykładem żywego świadectwa uczniów, dla których Chrystus był Mesjaszem, bo gotowi byli dla Niego cierpieć i umrzeć – jak podaje tradycja, obaj zginęli śmiercią męczeńską tego samego dnia.
Prośmy więc Boga przez wstawiennictwo świętych apostołów Piotra i Pawła, o łaskę budowania jedności w Kościele, narodzie, w naszych rodzinach, w nas samych, aby świat wypełniał się ludźmi, którzy będą jednego serca i jednego ducha, aby świat wypełniał się ludźmi, którzy uznają Chrystusa za swego Zbawiciela.


maja 31, 2019

Święto Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny

maja 31, 2019

Święto Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny
Święto dzisiejsze, Nawiedzenie Najświętszej Maryi Panny, przypada bezpośrednio po wielkim święcie Bożego Ciała. Pan jest pośród nas. W I. czytaniu słyszeliśmy zachętę: “Raduj się, Jeruzalem, bo Pan jest pośród ciebie”. Te słowa odnoszą się także do Matki Bożej, która niesie Pana, Króla, Stworzyciela swego, własnego Syna, w swoim najświętszym łonie do krewnej swej, Elżbiety. Oto powód do najgłębszej radości; oto powód do uwielbienia Boga – Pan pośród nas.
Było to niedługo po Zwiastowaniu. Wtedy Maryja usłyszała o tej radości, jaka napełniła dom Elżbiety i Zachariasza, że pomimo podeszłego wieku, Elżbieta wreszcie doczekała się syna, który miał się urodzić.
W naszym rozważaniu interesuje nas nie tyle wyprawa Matki Bożej, Jej pośpiech, wydarzenia jakie miały miejsce w domu Elżbiety; interesuje nas postawa Maryi – Dlaczego Ona poszła, i to “z pośpiechem”, w tak daleką i niebezpieczną drogę? Odpowiedź jest bardzo prosta i warto to sobie dziś uświadomić: Poszła, bo uwierzyła; motywem głównym Jej działania jest wiara. Z chwilą powiedzenia “tak”, w tajemnicy Zwiastowania, została włączona w Boski plan zbawiania, który przerastał możliwości zrozumienia każdego człowieka, także i Jej. Całe Jej życie będzie odtąd jednym pasmem zdarzeń, których do końca nie rozumiała. Maryja kierowała się wiarą, wiarą otwartą na nowe i trudne wydarzenia.
Pobożność milionów ludzi, i to przez wieki, wydarzenia z życia Matki Najświętszej i Pana Jezusa, nazywa tajemnicami; tajemnicą było Zwiastowanie; tajemnicą było Nawiedzenie; tajemnicą było Boże Narodzenie; tajemnicą było Ofiarowanie w świątyni; tajemnicą było Znalezienie Pana Jezusa; tajemnicą były wszystkie wydarzenia dotyczące Męki Pana Jezusa; tajemnicą było to, co stało się w chwili Zmartwychwstania i po Zmartwychwstaniu; wielką tajemnicą obecności Pana w swoim Kościele i przeżywania tej obecności także przez Matkę Najświętszą, razem z pierwotnym Kościołem, było to, co działo się po zmartwychwstaniu. Warto śledzić i rozważać życie Jezusa właśnie w kontekście wiary Maryi.
Maryja wędrująca pośpiesznie do swej krewnej, Elżbiety, uczy nas przede wszystkim wiary i konsekwencji wiary w naszym życiu. Jej wędrówka z Galilei do Judei była długa i niebezpieczna; jest potwierdzeniem, że słowa Anioła Gabriela przyjęła na serio, i nie tylko wobec Elżbiety, ale przede wszystkim wobec siebie, szła nie po to, aby sprawdzić, czy Posłaniec mówił prawdę, ale szła po to, żeby służyć. I tu odnajdujemy drugą odpowiedź na pytanie: Dlaczego? Dlatego poszła, bo napełniona Duchem Świętym była ponaglana do służby, która płynęła z miłości.
Mamy więc trzy słowa: wiara, miłość i pośpiech, który tutaj możemy zrozumieć jako niezwlekanie – niezwlekając, poszła.
Jezus mówił: “Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę, żeby już zapłonął”. Ten ogień został zapalony w naszych sercach. Pan jest pośród nas. Pan jest w naszych sercach. Pan jest w nas. Tym ogniem jest dobra nowina o Jezusie, o Bożym Zbawicielu, o Nim samym, o nas, którzy zostaliśmy zbawieni. Z tym darem, który otrzymaliśmy, trzeba iść tak, jak się idzie, biegnie z ogniem w rękach. Ten ogień ponagla nas do działania. Coś z nim trzeba zrobić, bo albo zgaśnie, albo poparzy. Są takie sprawy i wydarzenia, których nie wolno przeoczyć, do których należy się spieszyć; są takie sprawy, których nie należy zwlekać. Wiara podpowie, co należy zrobić w danej chwili, o co w konkretnym przypadku chodzi. Może to być sytuacja grzeszna, z której należy pośpiesznie wyjść, nie zwlekając, np. nieuporządkowane małżeństwo, uwikłanie się w sytuacje grzeszne, nałogi, zaniedbana spowiedź itp. Czasami, dzięki Bożej łasce, zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy w sytuacjach, które zagrażają naszej wierze. Wtedy nie zastanawiamy się, nie czas na tzw. filozofowanie, gdy ktoś wie, że znajduje się na zaminowanym polu, ale jak najszybciej uciekać. Tak podpowiada mi wiara, tak mówi Chrystus, bo tak mówi Kościół i przykład Maryi.
Nie dziwi nas wybuch uwielbienia u Maryi, w chwili gdy Jej krewna, Elżbieta, napełniona Duchem Świętym, odkryła tajemnicę Jej macierzyństwa. Magnificat Matki Bożej uczy nas, jak należy reagować, gdy w naszym życiu dokonują się rzeczy wielkie; należy – podobnie jak Maryja – wszystko odnieść do Boga, aby On we wszystkim był uwielbiony. Nie zawsze jest tak, że śpiewamy Magnificat, ale zawsze jest czas na skierowanie do Boga myśli w krótkim akcie strzelistym, chociażby tym najbardziej znanym: “Chwała Ojcu, i Synowi i Duchowi Świętemu”. Tak więc: raduj się, dziękuj, uwielbiaj Boga w każdej sytuacji. Najtrudniej jest wielbić Boga w trudnej sytuacji, ale jest to możliwe.
Uczmy się od Matki Najświętszej tego, co Kościół nam dzisiaj ukazuje, mianowicie: głębokiej wiary, życia wiarą na co dzień, i podejmowania decyzji w oparciu o wiarę; uczmy się pokornej służby i tego Bożego pośpiechu. Niech się tak stanie!

maja 30, 2019

Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego (C) - Święto nadziei, optymizmu i przestrogi

maja 30, 2019

Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego (C) - Święto nadziei, optymizmu i przestrogi
Ukochani Bracia i Siostry! Przyszliśmy tu dzisiaj, aby uczcić Wniebowstąpienie Chrystusa i aby z tego wydarzenia wyciągnąć naukę dla siebie — ale przede wszystkim także spotkać Go dzisiaj tutaj. Przed chwilą lektor czytał opis wniebo­wstąpienia Chrystusa. Najczęściej się nam wydaje, że niebo jest zbudo­wane na kształt konstrukcji ziemskiej. Zresztą nawet opis ewangeliczny sugeruje, że On wzniósł się do góry i uczniowie stracili Go z oczu. Ale proszę sobie dzisiaj skorygować to pojęcie. My ziemianie zawsze musimy mówić pojęciami ziemskimi — ale niebo (i to dzieci przedszkol­ne nawet bardzo łatwo pojmują) jest tam, gdzie jest Bóg. Niebo jest rzeczywistością dynamiczną. Niebo jest miejscem, gdzie jest Bóg i gdzie z Bogiem można się spotkać. Więcej: gdzie można spotkać się w Bogu przez Chrystusa ze wszystkimi ludźmi — bez podziału, bez napięć, bez paradoksów jakie tutaj na tej ziemi każdy dzień nam przynosi.
Dzisiaj wspominamy, że Chrystus wstąpił do nieba — ale również że został z nami i że nasze wznoszenie się ku niebu (za Głową całe Ciało) dokonuje się poprzez coraz bardziej ścisły i zażyły związek osobowy z Nim. Kto tutaj na ziemi, wierząc w Jego obecność w Eucharystii, po­trafi nawiązać z Nim kontakt żywy, osobisty i przyjazny — już zaczyna smakować klimat nieba. I im bardziej smakuje ten klimat, tym głębiej może w niebo wchodzić na tej ziemi. Tak jak Matka Jezusa, tak jak święci, którzy w swoim życiu powtórzyli życie Jezusa. A kiedy doj­rzeje człowiek w pełni, kiedy umrze w pełni i zmartwychwstanie w peł­ni, wtedy jest w niebie.
Oto ta wielka wizja chrześcijańska, którą my wszyscy żyjemy i którą tutaj przy ołtarzu realizujemy najściślej! W jej kontekście rozumiemy lepiej, co znaczy Komunia święta, czyli wspólnota z Chrystusem i z braćmi — i jak bardzo trzeba po tej drodze iść, aby dotrzeć do tego, co wyraża misterium dzisiejszego święta. Nie tylko wznosi nam ono oczy i serca w górę, ale wskazuje na ziemię, gdzie się to zaczęło, dokonuje i dojrzewa: spotkanie osobowe z Chrystusem.
Jest maj. Odprawimy nabożeństwo majowe. Jeszcze raz wspólnie w tym roku odśpiewamy litanię. Będziemy mówić: Dornie Złoty, Arko Przymierza, Przybytku Ducha Świętego, Przybytku Chwa­lebny... Wszystkie tytuły, które nam o tej samej tajemnicy mówią: Mat­ka Jezusowa jest modelem człowieka, który w pełni zrealizował kontakt osobisty z Bogiem. Żydzi przez wiele lat budowali świątynię jerozolim­ską, która została zburzona. Ona pozwoliła świątynię zbudować w sobie. Ona była świątynią i jest świątynią. I każdy człowiek za Jej przykładem ma być świątynią we wspólnocie przy ołtarzu i w pojedynkę w życiu, żeby dokoła niego narastała nowa świątynia żywa, której kamieniem wę­gielnym jest Chrystus.
Świątynię jerozolimską zniszczyła historia, ludzkie życie się rozpa­da — ale świątynia żywa w nas trwa. I tu jest moc niezłomna i niezwy­ciężona chrześcijaństwa, które z misterium Wniebowstąpienia czerpie optymizm i nadzieję na to życie pełne biedy, udręczenia, trosk, niepo­koju, kiedy pielgrzymujemy ramię przy ramieniu, wspólnie, ku Ziemi całkowitej wolności. Idziemy ku niej — ale dzisiaj już ją mamy w za­datku.
Dzisiejsze święto jest świętem nadziei i optymizmu, ale i świętem przestrogi dla tych, którzy dom budują na piasku i bez Pana. ,,Jeżeli sam Pan domu nie zbuduje, daremnie nad nim robotnik — czy rzemieśl­nik, czy naukowiec — pracuje" (Ps 126, 1).
W przyszłą niedzielę jest uroczystość Zesłania Ducha Świętego. Niech to obwieszczenie będzie punktem wyjścia do naszego rozważania. Proszę tak przez moment porównać dwie postawy — postawę apostołów i naszą w oczekiwaniu na to wydarzenie.
Oczywiście, apostołowie byli bardzo blisko Chrystusa, chodzili z Nim przez trzy lata. Kilku z nich przeszło drogę krzyżową, byli — poprzez Jana — przy Jego śmierci, rozmawiali z Nim po zmartwychwstaniu, do­tykali Jego uwielbionych ran. A potem byli wszyscy razem w dniu wnie­bowstąpienia i widzieli, jak zniknął sprzed ich oczu. I wtedy zrozumieli to wszystko, co z tym wydarzeniem było związane, kiedy Chrystus mó­wił: potrzeba, abym odszedł, ale wrócę i ześlę wam Ducha Świętego, który zostanie z wami do końca.
Po dwóch tysiącach lat uczniowie Jezusa Chrystusa znów się zbie­rają. Wspominamy te same wydarzenia, które były z takim entuzjaz­mem dyskutowane, rozważane, powtarzane i przepowiadane przez uczniów. Uczestniczyliśmy niedawno w Wielkim Poście w rozważaniu Męki Chrystusa, przypominaliśmy, odświeżaliśmy sobie te wydarzenia. Potem trzy dni — Piątek, Sobota, Niedziela — wydarzenia paschalne, zwłaszcza wielkosobotnie: ogień zapalony na nowo, symbol nowego świa­tła czy nowego życia, które się rodzi z wody i z Ducha Świętego podczas chrztu i prowadzi do Eucharystii, jak wielkosobotnia msza nam przy­pomniała. A potem już — dzień Wniebowstąpienia. Może nawet nie za­uważyliśmy go, jak nie zauważamy innych zniesionych świąt. Jakby to było, gdyby na naszych oczach znikał... może nie sam Chrystus, ale ja­kiś święty, jak ongiś Eliasz — jak byśmy biegli patrzeć, co się dzieje! Ale kto miał wiarę, to przeżywał to samo. Bo symbolika liturgii też nam to przypomina i treść czytań relacjonuje to wydarzenie dość szczegółowo.
A teraz jesteśmy w tym samym okresie, w którym byli apostołowie, kiedy dzień po dniu zbierali się w Wieczerniku — w tym samym Wie­czerniku, gdzie była odprawiona Ostatnia Wieczerza — razem z Matką Jezusową i czekali na zesłanie obiecanego Parakleta, Pocieszyciela. Tego, który miał dać im światło, w którym mieli zrozumieć to wszystko, czego jeszcze nie rozumieli. Bo jeszcze wszystkiego nie rozumieli.
My też jeszcze wszystkiego nie rozumiemy. Wczoraj miałem wykład do młodych ludzi, którzy za dwa czy trzy tygodnie przyjmą sakrament małżeństwa. Taki jest teraz zwyczaj, że przychodzi pięćdziesiąt par mał­żeńskich i mówi się do nich konferencję. Starałem się im powiedzieć — bo taki był temat — na czym polega sakramentalność małżeństwa. Co to znaczy, że małżeństwo jest sakramentem, że nie jest tylko kontrak­tem, że nie jest też tylko — tak jak to było w prawie rzymskim — zawarciem paktu, zawarciem układu małżeńskiego wobec Boga. Ale że jest sakramentem. Co to znaczy, że jest sakramentem? Tak się patrzyłem po tych twarzach i czułem się prawie tak, jak Paweł na Areo­pagu... "Lecz Ja Ciebie poznałem i oni poznali, żeś Ty Mnie posłał. Obja­wiłem im Twoje imię i nadal będę objawiał, aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była" (J 17, 25—26). Aby miłość Ojca, który umiło­wał swojego Syna, była w nas. I ta przychodząca na świat miłość Ojca do Syna w nas jest Duchem Świętym, który nas z powrotem pociąga ku Ojcu. „Na dowód tego, że jesteście synami — pisze św. Paweł — Bóg wysłał do serc naszych Ducha Syna swego, który woła: Abba, Oj­cze!" (Ga 4, 6). A jeśli taka miłość staje się duszą naszej modlitwy, to jakie muszą być owoce takiej miłości w odniesieniu do naszych bliź­nich? Znacie może takie przypadki, kiedy palącą świecę trawi ogień — nie ma ona prawa wymagać, by pozostała w całości, ale to co z niej ubywa, płonie nadal w innych.
Myślę, że to nie było za trudne rozważanie. Teoretycznie nietrudne. Ale praktycznie? Świadomość tego i życie tym chyba nie jest proste. I na tym polega przygotowanie do Zesłania Ducha Świętego: prosić po­kornie, aby nam dał cząstkę tego światła, które potrafi dać nam zrozu­mieć to, o czym tu mówimy, zrozumieć mowę Jezusa do nas. Jest ona wieloraka, a jej cel jeden — stać się ciałem w nas, jak to za chwilę bę­dzie w tej obecnej mszy świętej.
Dziękujmy Bogu przez Chrystusa za ten wielki dar rozumienia mi­sterium Chrystusa, który wstąpił do nieba — i został, bo nie jest związany kategorią ani czasu, ani przestrzeni. On jest — a my do Niego się przybliżamy, jednoczymy się z Nim i przez Niego jesteśmy. Trwamy. Jeżeli trwamy w miłości i jeśli przyjmujemy Jego Ciało.


maja 30, 2019

7. Niedziela Wielkanocna (C) - Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego

maja 30, 2019

7. Niedziela Wielkanocna (C) - Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego
Był ciepły majowy dzień. Zmartwychwstały Jezus rozmawiał z radującymi się Jego obecnością uczniami. W pewnym momencie uniósł się w górę na ich oczach i wstąpił do nieba. Wpatrującym się w Niego wydawało się, że obłok zabrał Go im sprzed oczu. Od tamtej chwili nie widzieliśmy Go...
Dnia 12 kwietnia 1961 roku Jurij Gagarin jako pierwszy czło­wiek odbył lot w przestrzeń kosmiczną. Kiedy po półtoragodzin­nym locie powrócił na ziemię, miał wyznać, że Bóg nie istnieje, ponieważ nie widział Go tam. Kiedy w przestrzeń kosmiczną udali się następnie Amerykanie, po powrocie pytani o to, czy widzieli Boga - odpowiadali, że też Go nie widzieli, ale zaraz dodawali, że na każdym kroku odczuwali Jego obecność.
Pan Jezus wstąpił do nieba tak, jak przyszedł na ziemię - bez rozgłosu. Zasiadł po prawicy Ojca, skąd bezustannie zlewa na nas swe łaski. To dzięki Niemu korzystamy z darów Ducha Świętego i Eucharystii. To dzięki Niemu możemy stale jednać się z Bogiem. Chrystus jest zasadą naszego życia - poza Nim jest już tylko pust­ka. W przestrzeń kosmiczną udawały się kolejne załogi Sojuza i Apollo. Coraz dłużej pozostawały w górze, badając nieznany wcześniej świat. Po powrocie na ziemię ich odpowiedzi pozosta­wały te same. Zgodnie twierdzili, że nie widzieli tam Boga. Jedni wyciągali z tego wniosek, że nie istnieje, drudzy - że Go tylko nie widzieli. A Chrystus zasiada w niebiosach jako Pan wszechświata. Ojciec „posadził Go po swej prawicy na wyżynach niebieskich, ponad wszelką Zwierzchnością i Władzą, i Mocą, i Panowaniem" (Ef 1, 20-21). Wszystkie potęgi świata zostały poddane pod Jego stopy. Ludzie spierają się o to, czy istnieje, a On niepodzielnie panuje nad całym kosmosem.
Niemożność ujrzenia chwalebnego Chrystusa w przestrzeni kosmicznej nie zaprzecza Jego istnieniu. Bóg jest Bogiem właśnie dlatego, że przekracza ten świat i nasze wyobrażenia o Nim. Staje się zatem oczywiste, że jeżeli nie ogarniamy Wszechświata, to tym bardziej jego Pana. Gdyby Rosjanie i Amerykanie zobaczyli w przestrzeni kosmicznej Chrystusa, jakże małym musiałby być Bogiem. Przecież oni zaledwie wyszli poza ziemską atmosferę. Oddalili się od powierzchni Ziemi o jedyne 300 km. To tyle, co z Warszawy do Krakowa czy Poznania. Cóż to jest 300 km w ko­smosie? Do samego tylko Księżyca jest z Ziemi tysiąc razy dalej. A co tu mówić o 150 min km do Słońca! Oni oddalili się od Ziemi o jedyne 300 km, a Wszechświat, o jakim obecnie wiemy dzięki teleskopowi Hubble'a, nie ma wciąż końca 15 mld lat świetlnych od Ziemi.
Z nieujrzenia w kosmosie chwalebnego Chrystusa nie można wyciągać wniosku, że nie istnieje. To pochopna konkluzja. Jakim bowiem narzędziem jest wzrok czy rozum, aby przy ich pomocy wyrokować o istnieniu Tego, którego nie ogarnia Wszechświat? Ludzie popełniają dziecinny błąd, kiedy życzą sobie, aby Bóg był na miarę ich wyobrażeń o Nim. Czynią wtedy Boga małym jak oni sami.
Antoine de Saint-Exupery w książce Twierdza, będącej zapi­sem życiowych spostrzeżeń, doświadczeń, modli się następująco: „Panie, mówiłem, tam na gałęzi drzewa siedzi kruk. Rozumiem, że Twój majestat nie może się zniżyć do mówiącego. Lecz ja potrze­buję znaku. Gdy skończę moją modlitwę, spraw, aby ten kruk od­leciał. To będzie jakby skinienie w moją stronę na znak, że nie jestem zupełnie sam na świecie... I patrzyłem na ptaka. Ale on siedział nieruchomo na gałęzi". I po chwili modli się dalej: „Panie, masz słuszność. Twój majestat nie może się zniżyć do moich żą­dań. Gdyby kruk odleciał, byłbym jeszcze smutniejszy. Bo taki znak byłby znakiem danym mi przez kogoś równego (...). Oddaw­szy cześć, wróciłem. Lecz wtedy właśnie moja rozpacz ustąpiła miejsca nieoczekiwanej radości...". Rozpacz ustąpiła miejsca rado­ści w momencie, kiedy uznał istnienie kogoś większego od siebie, w kim mógł złożyć ufność i znaleźć ucieczkę. Uznawszy majestat Boga, doświadczył Jego wszechmocy.
Bracie i Siostro! Kiedy będziesz chciał, aby Bóg był na twe usługi, uczynisz Go tak małym, że nie dostrzeżesz Go w Jego wielkości; będziesz Go szukał jak ten, kto przeglądając mapę pół­nocnej Afryki, odczytuje stolice państw i inne drobniejsze nazwy, a przeoczą zapisaną dużymi, lecz rozstrzelonymi literami nazwę „Sahara". Nie zdajemy sobie nieraz sprawy z tego, że sprowadza­nie Boga do naszych wyobrażeń i oczekiwań staje na drodze Jego poznaniu i obraca się przeciwko nam. Najpierw tworzymy sobie obraz Boga na nasze podobieństwo, czynimy Go małym, a później dochodzimy do wniosku, że taki bóg nie może istnieć. Bo i fak­tycznie taki bóg nie istnieje. A zatem go odrzucamy. W ten sposób działamy na własną szkodę - sami doprowadzamy się do zwątpień czy nawet niewiary. Zamiast pomniejszać Boga, musimy sami się uniżyć. Boga nie doświadczymy wtedy, kiedy będziemy usiłowali Go wtłoczyć w nasze schematy, bo On wykracza poza nie, ale kie­dy otworzymy się na Jego wielkość.
Sporo lat temu (nie pamiętam ile) oglądałem w telewizji wy­wiad z generałem Mirosławem Hermaszewskim, pierwszym Pola­kiem w kosmosie. Wyznał, że przed lotem był zachwycony ludz­kimi osiągnięciami technicznymi, był pod niebywałym wrażeniem potęgi ludzkiej myśli, lecz podróż w kosmos odmieniła go. Tam w górze uświadomił sobie małość tego, co zachwycało go na ziemi. Powiedział, że z technika stał się humanistą. Zapytany na koniec wywiadu, czy wierzy w Boga - odparł, że wierzy. Jeżeli dobrze zrozumiałem, lot w kosmos pomógł mu w Jego odkryciu. Chociaż nie widział w przestrzeni kosmicznej zasiadającego w chwale Chrystusa, dostrzegł Go umysłem i sercem. Z wielkości bowiem wszechświata poznaje się jego Pana.
Pewność siebie gubi i sprowadza na manowce, gdyż pycha i zarozumiałość zaciemniają jasny umysł. Mrówka, przykładowo, nic nie wie o kuli ziemskiej i gdyby umiała myśleć, mogłaby dojść do wniosku, że kula ziemska nie istnieje, gdyż jej nie ogarnia. Fakt, że jej nie ogarnia, doprowadziłby ją do konkluzji, która okazałaby się całkowicie fałszywa dla istot znajdujących się na wyższym poziomie ewolucji, jak człowiek. Odrzuciłaby istnienie planety Ziemia, a jej życie jest możliwe tylko dzięki temu, że ona istnieje. Ludzie postępują nieraz podobnie względem Boga: sądzą, że nie istnieje, bo nie są w stanie Go zrozumieć. Człowiek musi zachować dystans względem własnych władz poznawczych. A im bardziej wydaje mu się, że wszystko wie, tym bardziej błądzi, gdyż miarą rozumu „mrówki" wyrokuje o świecie, którego nie ogarnia. Krótkosiężne jest ludzkie myślenie! Rozum może doprowadzić do przekonania o istnieniu Boga, lecz nie może wyrokować o Jego nieistnieniu.
Stanisław Lem w swej powieści science-fiction Obłok Magel­lana opisuje podróż statkiem kosmicznym na najbliższą poza Słoń­cem gwiazdę Alfa Centauri. W trakcie ponad ośmioletniej podróży, w jedną stronę - z połową prędkości światła, pasażerowie zmagają się z różnymi trudnościami. Bohaterem jest lekarz, uczestnik wy­prawy, o którym nie można powiedzieć wiele dobrego. Nowe i trudne doświadczenie pomaga mu dojrzeć emocjonalnie i odkryć wartość miłości i przyjaźni. Odkrywa świat wartości duchowych, wcześniej niedostrzeganych. Ten przykład podpowiada, że od cza­su do czasu należy wybrać się w daleką podróż, wypuścić się w nieznane, aby ujrzawszy nieco inny świat, nie myśleć, że poza własnym już nic innego nie istnieje. Wszystkim nam potrzebny jest łyk świeżego powietrza.
Carlo Carretto w książce Cammino senza fine pisze, że kiedy był młodzieńcem, dostrzegał Boga we wszechświecie, w wieku średnim widział Go już w drugim człowieku, a kiedy się zestarzał, zaczął Go odczuwać w sobie samym. Ileż w tych słowach prawdy! Z każdym dniem Bóg staje się nam coraz bliższy. Młodość ma w sobie rozmach i zachwyca się wielkością, ale przeoczą często drobne, choć ważne rzeczy. Wiek średni przejawia się już dojrzało­ścią i wrażliwością, która docenia drobne sprawy i umie się nimi cieszyć. Nie szuka szczęścia w zaświatach - znajduje je wokół siebie. Ale to dopiero na starość czy w chorobie, kiedy wreszcie uznajemy swą niemoc, dopuszczamy do siebie Boga. Wtedy staje się nam taki bliski, odczuwamy Go w sobie. Nie musi nas zabierać w przestrzeń kosmiczną, bo On jest tam, gdzie my jesteśmy - jest w nas. Wpatrujemy się dziś w niebo. Dostrzegamy jedynie płynące po nim obłoki. Nie widzimy Chrystusa, lecz nie potrzebujemy do­wodów na to, że zasiada w chwale Ojca. Doświadczamy Go i od­czuwamy na każdym kroku. My Go nosimy w sercu, dlatego jest wszędzie tam, gdzie my jesteśmy. Inaczej musielibyśmy Go szukać po całym Wszechświecie - z latarką w dłoni. On zaś nie każe się szukać w nieogarnionym kosmosie. W każdej chwili wychodzi nam naprzeciw w udzielonym darze Ducha Świętego, w Euchary­stii i w tylu innych łaskach, których nieraz nie doceniamy. Oczeku­je zaś od nas, abyśmy się na Niego otworzyli, a wtedy wypełni nasze życie sobą - niezmąconym szczęściem.
Nie umiemy powiedzieć, jak wielki jest Bóg, ale możemy pojąć coś z Jego wielkości. To wielkość, która jednym rzutem ogarnia cały Wszechświat i nie przeoczą żadnego ziarnka piasku. Bo wiel­kość poznaje się po tym, jak małe rzeczy potrafi dostrzec i docenić. Nawet nasze najdrobniejsze sprawy mają wartość w Jego oczach. On nie zadziwia świata swą wielkością i potęgą - przytłoczyłby go sobą. Usuwa się jakby w cień. Czyni to z miłości do nas, a wielu sądzi na tej podstawie, że nie istnieje. Bóg zadziwia świat tym, że w swej wielkości potrafi być uniżony, delikatny, wyrozumiały. Żaden władca nie zyska szacunku okazywaną siłą - wzbudzi tylko lęk u poddanych. Zyska zaś szacunek i miłość tym, że będzie im bliski w swej wielkości. Wtedy poczują, że jego wielkość jest także ich wielkością. Nie będą się jej bali, lecz będą się nią cieszyli ra­zem z nim. Bóg pozwala nam uczestniczyć w swej wielkości, po­zwala się nią cieszyć, co daje nam poczucie bezpieczeństwa, które rozprasza niepokój, lęk czy przygnębienie. Czyni znacznie więcej, niż nasze dziecinne życzenie, aby kruk odleciał. Bracie i Siostro! Nie dostrzeżesz wzrokiem chwalebnego Chrystusa, nie ogarniesz Go rozumem, ale możesz Go doświadczyć w swym życiu. Wiara wspomagana rozumem pozwala tylko w części wniknąć w tajemni­cę Boga, ale sercem możesz Go doświadczyć w pełni. Przy naj­większym wysiłku poznasz Boga tylko w części, a przy odrobinie dobrej woli doświadczysz Go w pełni. Temu zaś, kto doświadcza Chrystusa, wystarcza On sam. Bo czegóż może brakować temu, kto ma Boga? I chociaż wielu chciałoby ujrzeć chwalebnego Pana, to doświadczenie Go w sobie zapewnia większe szczęście. To, że od chwili, kiedy Jezus wstąpił do nieba, nie widzieliśmy Go więcej, niczego nie ujmuje naszej więzi z Nim. Ona opiera się na doświadczaniu Chrystusa w życiu. I całe szczęście, że nie widzimy Jezusa, a tylko doświadczamy Jego obecności. Gdybyśmy Go bowiem ujrzeli na oczy, nie byłby nam tak bliski, jak wtedy, kiedy odczu­wamy Go w sobie.
Spór o to, czy chwalebny Chrystus zasiada po prawicy Ojca toczy się od dwóch tysięcy lat i będzie trwał nadal, aż pewnego pięknego dnia powróci tak samo, jak uczniowie widzieli Go wstę­pującego do nieba. Wtedy ujrzą Go wszyscy, Jego wyznawcy i przeciwnicy, dobrzy i źli, ale doświadczą Go tylko ci, których Jego przyjście ucieszy. Amen.


maja 22, 2019

6. Niedziela Wielkanocna (C) - „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę".

maja 22, 2019

6. Niedziela Wielkanocna (C) - „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę".
„Jeżeli mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykaza­nia" - przypomina Chrystus w dzisiejszej Ewangelii. Spróbujmy spojrzeć dziś na te Dziesięć Bożych Słów, zapisanych na kamien­nych tablicach, oczami Pana Jezusa. On bowiem został posłany przez Ojca - jak potwierdza w innym miejscu, nie po to, żeby znieść Prawo, ale je wypełnić. Kazanie na Górze, Osiem Błogo­sławieństw, nazywane chrześcijańskim kodeksem świętości, nie unieważnia Dekalogu, ale zawiera go w sobie. Doprowadzenie do wypełnienia nie oznacza przecież obalenia, tylko pójście dalej i wyżej na drodze duchowego wzrastania.
Słowa Pana Jezusa z dzisiejszej Ewangelii mówią nam, że za­chowywanie przykazań jest dowodem wiarygodności i autentycz­ności naszej przyjaźni z Nim. Przyjaciel to przecież ktoś, komu się ufa, kto chce wyłącznie naszego dobra, kto nigdy nie zawodzi. Od przyjaciela dostajemy zawsze to, co najlepsze, bezcenne dary serca z certyfikatem najwyższej jakości. Pan Jezus swoją miłość do człowieka potwierdził na Krzyżu, pozwolił, by przebito mu Boskie serce, bo w tej ranie jest nasze zdrowie, nasze uwolnienie z du­chowej niewoli grzechu. A czy my dziś odpowiadamy Panu Jezu­sowi miłością, poddając w wątpliwość, w duchu relatywizmu, ważność i wartość poszczególnych przykazań? Czy nie kwestionu­jemy w ten sposób Jego miłości do nas?
Jakże często można dziś usłyszeć opinie w rodzaju: przykaza­nia ograniczają moją wolność, bo tyle w nich zakazów i nakazów, w których przeważają zdania w formie przeczącej: Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną, Nie wzywaj imienia Pana Boga Twego nadaremno, Nie kradnij, Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu itd. W ten sposób patrzącym na przy­kazania pewien rabin odpowiedział: „Wszystkie przykazania za­wierają się w jednym zakazie: Nie powracaj do ziemi niewoli". Bóg ofiarował ci kodeks prawdziwej wolności, dał możliwość rozerwania kajdan zniewolenia grzechem. Z wielkiej miłości i za­troskania o twoje prawdziwe dobro, o twój rozwój i twoje dobre relacje do innych. Uczynił cię wolnym, ofiarowując Kartę wolno­ści - Dekalog. Przykazania są więc Bożą gwarancją ludzkiej wol­ności ducha.
„Zadajmy sobie - pisze Allessandro Pronzato - pytanie: w jaki sposób pojmujemy posłuszeństwo przykazaniom? Jako uciążliwą daninę czy nadzwyczajną możliwość? Jako prawo czy Ewangelię (Dobrą Nowinę)? Znosimy przykazania, czy też dziękujemy Bo­gu, że nam je podarował?".
Zachowując więc Boże przykazania nie tylko rozwijamy się we właściwym kierunku, nie tylko bronimy się przed złem i nieszczę­ściem, ale jednocześnie okazujemy nasze posłuszeństwo względem Boga. Dziś słowo posłuszeństwo, nawet wśród katolików zwie­dzionych ideologiami, zamazującymi oblicze prawdziwego Boga, jest fałszywie rozumiane. Posłuszeństwo Bogu jest bowiem wybo­rem wolnej woli, która wybiera dobro i odrzuca zło. Dzięki łasce Bożej, życiu sakramentalnemu człowiek pielęgnuje swoje zdrowe sumienie i nie zatraca zdolności odróżniania dobra i zła.
Warto zapytać, czy z tego powodu, że ludzie nie zachowują Bożych przykazań, ignorują je, wyśmiewają bądź wybierają tylko te, które im pasują, świat i życie na ziemi stają się lepsze? Wiek XX, wiek ludobójstwa na niespotykaną w historii skalę, obozy koncentracyjne, Hiroszima i Nagasaki są tragicznymi dowodami deptania Bożych przykazań. A dziś? Powiększająca się fala patolo­gii rodzinnych, wzrastająca liczba dzieci z rozbitych domów, coraz większa liczba młodych ludzi dopuszczających się przestępstw, zażywających narkotyki. To smutne konsekwencje życia tak jakby Boga nie było, bez wsłuchiwania się jego Mądrość i Miłość, zapi­saną m.in. w Bożych przykazaniach.
Im dalej od Boga tym bliżej do nieszczęścia. Choć oczywiście człowiek chętnie ulega złudzie chwilowej sztucznej radości. Poku­sa władzy, sławy, rozbudzone apetyty konsumpcyjne stoją często za wielkim dramatami ludzkości.
Jednym z nich jest Kainowa zbrodnia, której doświadczyli nasi bracia w Katyniu, Charkowie i Miednoje i innych miejscach na „nieludzkiej ziemi". System zorganizowanego zła, sowiecki system władzy opartej na ideologii bez Boga, prowadzi nas dziś nad groby, na cmentarz wojenny w Miednoje. Przypomina nam o ofierze funkcjonariuszy Policji, poniesionej dla naszej Ojczyzny. Zginęli tylko dlatego, że byli Polakami, kochającymi Boga i Ojczyznę, a więc nie rokującymi nadziei na reedukację w duchu sowieckiego bezbożnictwa. I choć przynależeli do tej samej rodziny narodów słowiańskich, to przecież brat Słowianin nie zawahał się przed „Kainową zbrodnią". To musi być przestrogą dla nas Polaków, Europejczyków, obywateli świata, aby nie budować stosunków między narodami, w których słaby będzie zdominowany przez mocnych, aby nie tworzyć relacji opartych na „Kainowym prawie". Właśnie na tym polegał dramat i szataństwo komunizmu, który człowieka chciał oderwać od wiary, zdeprawować sumienia do tego stopnia, żeby przestało rozróżniać dobro od zła. Bo gdy czło­wiek zagłuszy swoje sumienie, nie ma już żadnych zahamowań. Wtedy wystarczy się schować za rozkazem, za nieludzkim syste­mem, za machiną zbrodni. I w ten sposób uciekać od odpowiedzialności za ogrom zła, zbrodni, okrucieństwa, krzywd wyrządzo­nych bliźnim.
Słowa Jana Pawła II o tej niewinnej śmierci są dla nas szcze­gólnym przesłaniem i przestrogą: „Tragiczne wydarzenia, które miały miejsce w Katyniu, Charkowie i Miednoje, są rozdziałem w martyrologium polskim, który nie może być zapomniany. Ta żywa pamięć powinna być zachowana jako przestroga dla przy­szłych pokoleń".
Powtórzmy słowa zawierzenia ofiary życia Policjantów II RP w Miednoje sercu najlepszej Matki, naszej Pani Jasnogórskiej: Królowo Polski, Jasnogórska Pani - Matko Boga i ludzi, klęcząc u stóp Twego tronu, w imieniu dzieci, wnuków i prawnuków oraz ludzi dobrej woli zawierzamy Tobie naszych Ojców, obrońców ludzkiej godności. Przez Twoje wstawiennictwo Maryjo, Matko Jezusa Chrystusa prosimy o miłosierdzie dla wszystkich, którzy byli wierni Polsce do końca. Przyjmij pod swoją opiekę trzynaście tysięcy Policjantów II Rzeczypospolitej Polskiej, na których so­wieccy komuniści dokonali najokrutniejszej zbrodni wojennej, mordując jeńców, łamiąc w ten sposób wszelkie prawa boskie i ludzkie. Zginęli, bo ponad swoje życie umiłowali Ojczyznę Pol­skę. Bronili wiary Twego Syna, a naszego Boga, sprzeciwiali się zniewoleniu narodów. Przyjmij, Królowo Polski, ich ostatnie my­śli, łzy i tęsknoty, ostatnią modlitwę i lęk przed śmiercią. Zawie­rzam ich Tobie, Maryjo Królowo Polski.
Dziękujmy Chrystusowi, że objawił nam jak dobry jest Bóg: „Głosie Chrystusa, wołaj na nas, gdy oddalamy się od Ciebie. Oczy Chrystusa, patrzcie na nas, kiedy potrzebujemy odwagi i otuchy. Dłonie Chrystusa, namaśćcie nas, kiedy czujemy się słabi i udrę­czeni. Ramiona Chrystusa, podnieście nas, kiedy potykamy się i upadamy. Serce Jezusa, pomóż nam kochać innych, tak jak Ty nas ukochałeś". Amen.


maja 22, 2019

6. Niedziela Wielkanocna (C) – Pokój mój daję wam

maja 22, 2019

6. Niedziela Wielkanocna (C) – Pokój mój daję wam
Jest w Działoszycach, skąd Moskal ruszył na Kościuszkę pod Rac­ławicami, stary kościół. Warto go odwiedzić zanim się stanie sławny. Po prawej stronie schodami w dół schodzi się do kaplicy Męki Pańskiej. Być może pod wpływem niedalekich miechowskich Bożogrobców powstało tu przedziwne sanktuarium. Zebrano razem figury ukazujące jak Pan Jezus dla nas cierpiał rany. Jest więc naturalnej wielkości malowana figura kamienna Chrystusa rozmodlonego w Ogrójcu, jest ogromny w drewnie rzeźbiony Biczowany obejmujący ramionami słup, jest także Pan Jezus złożony do grobu. Wszystko to teraz jakby zapomniane. Kwiaty zwiędły i przyschły. Pusto tutaj i cicho...
Bo teraz jest ciągle Wielkanoc i jej kolejne niedziele niosą w Liturgii teksty biblijne, które na nowo pomagają nam wniknąć w przeżycia pierwszych świadków i umocnić się ich wiarą, że ON żyje.
A to nie było od początku takie oczywiste. Najpierw było zdumienie i przestrach. Według św. Marka te trzy kobiety po prostu uciekły od pustego grobu zdumione i przerażone... nikomu też nic nie oznajmiły, bo się bały (Mk 16, 8).
Bardzo dobrze je rozumiemy. My też nie bez lęku myślimy o śmierci, chociaż jest to zawsze los innego człowieka. Nie wiemy, czym jest śmierć... Jakże możemy pojąć, czym jest zmartwychwstanie.
Nie ma objawień masowych. Chrystus zmartwychwstały nie przemawia do tłumów, jak przedtem nad jeziorem Genezaret. Są spotkania z najbliższymi, z wybranymi.
Maria Magdalena klęczy przed grobem, płacze, bo jak to: zabrano Pana i nie wiadomo, gdzie go złożono. Wystarczy jedno słowo: „Mario" i niepokój zmienia się w pewność. Biegnie jak szalona radością: „Widziałam Pana" Pokój tobie, Magdaleno!
Chodzi Piotr nękany wspomnieniem tej nocy strasznej: "Nie znam tego człowieka". I oto przychodzi dzień, gdy usłyszy trzykrotne pytanie: „Czy ty mnie kochasz?" Jedyna aluzja do trzykrotnego zaprzaństwa. Pełna rehabili­tacja, uspokojenie. Więcej: „Paś baranki moje". Pokój tobie, Piotrze!
Szarpał się przez cały tydzień Tomasz: że też mnie wtedy nie było z apostołami, gdy On przyszedł. Doczekał się jednak dnia ósmego: Wyciągnij rękę, dotknij, nie bądź niedowiarkiem". Nie będę dotykał, już wierzę. Pokój tobie, Tomaszu!
Ten wielki dar przyniósł Jezus swoim uczniom: POKÓJ WAM, gdy wszedł mimo drzwi zamkniętych.
Ten wielki dar zapowiedziany na Ostatniej Wieczerzy: Pokój mój zo­stawiam wam, pokój mój daję wam" (J 14, 27)...
Jak echo powtarza się to życzenie Chrystusowego pokoju w każdej Mszy Św.. zanim przyjmiemy Ciało Pańskie. Powtarza się z poleceniem: „Przekaż­cie sobie"...
I przekazujemy znakiem: ukłonem głowy, uśmiechem, uściskiem dłoni. Wiemy, że to coś więcej, niż znak. to gotowość, by się podzielić, by uznać, że ten człowiek stojący obok, choć może nieznany mi osobiście, nie jest mi obcy. Dużo wiem o nim, on o mnie też wie. Przed chwilą wspólnie wołaliśmy do jednego Boga „Ojcze nasz", jesteśmy z tej samej rodziny. Pokój Jezusowy został dany całemu Kościołowi i za pośrednictwem Kościoła mogą go inni otrzymać. On sprawia, że Kościół może stać się wspólnotą, mimo ogromnego zróżnicowania swoich członków.
O tej jedności, mimo różnic, opowiadał nam dzisiaj fragment z Dziejów Apostolskich.
Dla nas tamten przedmiot sporu może być niezrozumiały, ale wtedy to był problem niesłychanie trudny. Chodziło bowiem o to, w jaki sposób przyjmować do Kościoła tych. którzy nie byli pochodzenia żydowskiego, a więc Greków. Rzymian, Syryjczyków. Po prostu pogan.
Apostołowie i pierwsi uczniowie wszyscy byli spadkobiercami pierwszej obietnicy. Byli synami Abrahama. Nosili na swym ciele znak zawartego przymierza: obrzezanie. A teraz zjawiają się wyznawcy nowi spoza kręgu izraelskiego wtajemniczenia. Jak ich przyjmować? Zdania były podzielone. Jedni, tak zwani żydujący żądali, aby pogan przed chrztem obrzezać i przyjąć formalnie do Synagogi. Paweł i Barnaba byli innego zdania. Twierdzili, że dla pogan wystarczy wiara, iż Jezus jest Panem i Zbawicielem, by mogli być chrzczeni. I tak spór rozstrzygnięto. Dekret apostolski postawił jednak chrześcijanom pochodzenia pogańskiego warunek drugorzędny natury kulinarnej. Poganie mają się mianowicie powstrzymać od spożywania mięsa ze zwierząt uduszonych, bo mogła tam pozostać krew, a tego żaden wierzący Żyd przełknąć nie mógł. Chodziło więc o to, aby chrześcijanie zarówno pochodzenia żydowskiego jak i pochodzenia pogańskiego mogli ze sobą bez wstrętu usiąść przy jednym stole. A wiadomo, że wtedy Eucharystia kończyła się agapą, wspólnym posiłkiem.
Nie można siadać przy jednym stole, gdy nienawiść lub wstręt dzieli... Czyż nie jest dzisiaj także znakiem jedności to, że zbieramy się w kościele na niedzielną Mszę św. wokół stołu. Stołu Słowa Bożego i stołu Eucharystii.
To prawda, że można się spotkać ze Słowem Bożym nie przychodząc do kościoła. Pismo św. jest w naszych domach i coraz więcej ludzi sięga po nie, szukając w natchnionych słowach kontaktu z Bogiem.
To bardzo piękne, ale chyba wciąż jeszcze najbardziej masowym uczestnic­twem jest słuchanie wybranych fragmentów Biblii właśnie w kościele. Kiedy czytam Ewangelię i widzę stojących ludzi, mam wrażenie, że wszystko jest, jak wtedy. Oto Jezus mówi do swoich uczniów, jak w Nazarecie, jak nad Morzem Tyberiadzkim, jak w Kafarnaum... Nawet, gdy czytany jest dłuższy fragment, nikt nie siada, wszyscy stoją, bo Słowo Pańskie rozbrzmiewa. Wiem o tym, że także ci, co uczestniczą we mszy transmitowanej przez radio, również zachowują taką postawę, jakby byli w kościele.
Dziś Pan Jezus zachęca nas wszystkich zebranych tu w kościele świętok­rzyskim i przy odbiornikach radiowych nie tylko do uważnego słuchania, ale i do zachowania tego. cośmy usłyszeli. I zapewnia nas o wspólnocie z Ojcem i Duchem Świętym, gdy zachowamy słowa Jego.
Tak trzeba słuchać Ewangelii, ciągle na nowo, nawet gdy treść jej znamy na pamięć, ciągle ufając, że każdemu z nas ma Pan Jezus do powiedzenia coś ważnego, co tylko dla mnie jest przeznaczone. Bo On nawet wtedy gdy mówił do tłumów, mówił prosto w serce każdego człowieka, wiedział bowiem, co się dzieje w człowieku.
Stół Słowa Bożego jest znakiem zjednoczenia. „Błogosławieni, którzy słuchają Słowa Bożego i zachowują je".
Pokój zostawiam wam, słuchającym - nie tak jak daje świat, ja wam daję Tego pokoju, który Chrystus zostawił - życzył Papież, gdy stanął po raz wtóry na polskiej ziemi: POKÓJ TOBIE POLSKO. OJCZYZNO MOJA wołał już na Okęciu w pierwszych słowach powitania. A jaki był wtedy pokój, to pamiętamy.
Sceneria wjazdu Ojca świętego do Warszawy budziła głośne sprzeciwy. Wóz papieski z uzbrojonymi komandosami, jakby Papieżowi w kraju rodzinnym groziło niebezpieczeństwo od własnych braci. Ale był stan wojenny i takie obowiązywały zasady gry.
W tę sytuację pełną napięć i bolesnych ran tchnął Jan Paweł II życzenie pokoju. Wtedy mogło się wydawać, że to tylko pobożne życzenie. Ale już trzecia pielgrzymka przebiegała w innej atmosferze. A dziś niektórzy przecierają oczy, czy aby to wszystko, co się dzieje, nie jest snem. Narzeka się. że brak społecznego entuzjazmu.
Entuzjazm został wtedy zdławiony.
Myśleliśmy, że nie prędko odżyje. Odżył! I wciąż jest nadzieja, że może tym razem...
Nadzieja, która ma oparcie w wierze, że Chrystus żywy i zwycięski, panuje nad mocami ciemności. Amen.


maja 21, 2019

Najświętsza Maryja Panna Wspomożycielka Wiernych

maja 21, 2019

Najświętsza Maryja Panna Wspomożycielka Wiernych

Słowo Boże na dziś

Piątek, 5 tygodnia Okresu Wielkanocnego

Wspomnienie Najświętszej Maryi Panny

Wspomożycielki Wiernych

Słowa Ewangelii według Świętego Jana
Jezus powiedział do swoich uczniów:

«To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich.

Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni jego pan, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wy Mnie wybraliście, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał – aby Ojciec dał wam wszystko, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali». Oto słowo Pańskie.

Refleksja nad Słowem Bożym

“Stańcie się również wy świętymi, na wzór Świętego, który was powołał, gdyż jest napisane: «Świętymi bądźcie, bo Ja jestem święty»” (1P 1, 16).
Pierwsza myśl, która może się zrodzić w głowach wielu spośród nas: już tyle kazań, tyle homilii o świętości, o byciu świętymi, i jeszcze jedno do kolekcji. I może uszy wielu się zamykają, bo temat znany i często poruszany. A jednak my boimy się świętości, mimo wielu kazań, które słyszeliśmy, mimo wielu nauk, boimy się świętości; boimy się opowiedzieć za Bogiem, przylgnąć do Niego całym swoim życiem, bo tak naprawdę tym właśnie jest świętość – przylgnięciem do Boga, ofiarowywaniem siebie Panu, podporządkowywaniem swojej woli Jego świętej woli.
I może ktoś błędnie sądzić, że świętość jest stanem bezgrzeszności. Ale proszę przeczytać życiorysy świętych, posłuchać ich wypowiedzi – żaden z nich nie ośmieliłby się powiedzieć, że jest bez grzechu, wręcz przeciwnie, mówili zawsze o sobie: jestem wielkim grzesznikiem, a Pan, mimo to, wejrzał na nich. Jeżeli utożsamimy świętość z bezgrzesznością, od razu rozkładamy ręce i mówimy: to nie dla mnie, bo ja wiem doskonale jaki jestem. I kiedy na początku każdej Mszy św. wzbudzamy akt żalu, to każdy z nas przypomina sobie to, ja bardzo jest niedoskonałym, ile na jego sumieniu ciąży różnorakich przewin, nieuczciwości, niesprawiedliwości. I właśnie do takich, nas, Pan przez usta Piotra kieruje słowa: “Bądźcie świętymi...”.
Boimy się świętości, boimy się, że kiedy przylgniemy do Chrystusa, kiedy Mu zaufamy, to będziemy musieli wyzbyć się wszystkiego, albo bardzo wielu rzeczy, spraw; boimy się, że kiedy zaprosimy Boga do naszego życia tak “na sto procent”, kiedy przestaniemy czuć się tylko zapraszanymi na Eucharystię, ale zaprosimy Go do naszej codzienności, i podejmiemy konsekwencję tego zaproszenia, to tak wiele w naszym życiu się zmieni. Czy zmieni się na gorsze? Czy tak naprawdę wiele stracimy? Może odpowiedzią na tę obawę są słowa, które dzisiaj są treścią rozważanego fragmentu Ewangelii: “Panie, oto my dla Ciebie opuściliśmy wszystko, cóż w zamian otrzymamy?” (Mk 10, 28). To taka ludzka chęć, by dowiedzieć się, co otrzymam za to co utraciłem, co oddałem. A Pan mówi każdemu z nas: Zaprawdę powiadam wam, powiadam tobie, jeżeli opuścisz dla Mnie wiele spraw w swoim życiu; jeżeli wyrzekniesz się swojej woli, otrzymasz stokroć więcej już to na tym świecie od tego wszystkiego, co opuściłeś, co Mi oddałeś – Ja to pomnożę i oddam tobie, a kiedyś odziedziczysz życie wieczne, będziesz żył na wieki (por. Mk 10, 29-31).

Boimy się świętości, bo wiemy doskonale, że nasze życie jest życiem ludzi grzesznych. Odczuwamy lęk przed Panem. Wielu z nas żyje jeszcze w takim religijnym lęku przed Bogiem. A św. Antoni, pustelnik, powie: “Ja już Boga się nie lękam, ale Go kocham”. Miłość wypędza strach. Dopóki tylko boję się Pana, to to moje dążenie do świętości jest wymuszane, ale jeżeli pokocham Go całym sobą, jeżeli zobaczę, że tak naprawdę On jest źródłem mojego szczęścia, to w Nim znajduje sens moje ludzkie istnienie, to wtedy już nie lękam się, to wtedy miłość ku Niemu we mnie jest prawdziwa, i to, co wykonuję, czego się wyrzekam dla Jego imienia, nie napawa mnie smutkiem, rozgoryczeniem; nie obawiam się, nie lękam, ale ochotnie darowuję mojemu Bogu moje życie, moją wolę, odnajduję w sobie chęć i siły, by walczyć z grzechem, bo zrozumiem, że grzech jest tym, co rani Tego, którego ukochałem – Jezusa Chrystusa – rani Jego miłość do mnie.
To nasze pojęcie świętości bardzo często skażone jest jakimś niezrozumieniem, jakimiś wyobrażeniami bez pokrycia, i dlatego, bojąc się takiej świętości, nie dążymy do niej w życiu codziennym. A jeżeli już uznajemy fakt jej istnienia, to mówimy, że jest ona zarezerwowana tylko dla niektórych. Ale kiedy znowu sięgniemy do Listu św. Piotra, nie znajdujemy tam jakiegoś wyróżnienia pewnej grupy osób, ale wprost do wszystkich, którzy słuchają słowa Bożego, Piotr zwraca się tymi słowy: “stańcie się wy również świętymi”, niezależnie od wieku, od światopoglądu, od stanu w jakim żyjecie. “Stańcie się wy również świętymi”, to znaczy: ukochajcie Boga i całe swoje życie Jemu ofiarujcie – w małżeństwie, w kapłaństwie, w życiu zakonnym, czy życiu samotnym, będąc w dobrym zdrowiu i cierpiąc, ofiarujcie to swemu Bogu; nie bójcie się Go wpuścić do swego życia. A trochę innymi słowy wypowie to Ojciec św., mówiąc: “Otwórzcie drzwi Chrystusowi” – drzwi waszych domów, ale przede wszystkim drzwi waszych serc; pozwólcie Mu rozjaśnić światłem Jego prawdy i miłości wasze wnętrza; pozwólcie Mu wejść w te sfery życiowe, w które do tej pory nie miał wstępu, bo baliście się Go wpuścić – może ze strachu, że zbyt wiele zamiesza, że trzeba będzie zmienić swoje życie, a może po prostu ze zwykłej ludzkiej ignorancji.
“Otwórzcie drzwi Chrystusowi” i stańcie się świętymi – tak naprawdę. Świętość nie jest czymś niedosięgłym, czymś przerażającym – świętość jest na wyciągnięcie naszych dłoni; nie jest to tylko nasz trud, nasza praca, ale jest to moje współdziałanie z Bogiem. I tak, jak środowiskiem naturalnym dla ryby jest woda, tak dla nas, chrześcijan, środowiskiem naturalnym jest świętość; jest to stan, do którego zostaliśmy powołani od założenia świata. “Bądźcie zatem świętymi”. Prośmy dziś Chrystusa: Panie, naucz nas być świętymi, i naucz nas nie bać się świętości. Niech się tak stanie!

maja 21, 2019

Rozważania wielkanocne - Trwajcie w miłości mojej

maja 21, 2019

Rozważania wielkanocne - Trwajcie w miłości mojej

Słowo Boże na dziś

Czwartek, 5 tygodnia Okresu Wielkanocnego
J 15, 9-11



Jezus powiedział do swoich uczniów:
«Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości.
To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna».

Refleksja nad Słowem Bożym

„Jezus powiedział do swoich uczniów: «To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich»”.
Co jeszcze można powiedzieć o miłości? Co jeszcze można o niej powiedzieć, w kontekście tych właśnie Jezusowych słów? Co jeszcze można powiedzieć o miłości, by nie popaść w takie zbyt łatwe schematy, by nie wyjaśniać wielkich spraw, tak nadzwyczaj prosto, tak trochę na skróty? Co zrobić, aby się przed tą wielką tajemnicą miłości tak na moment zatrzymać, tak się jej głęboko pokłonić?
Co jeszcze o miłości można powiedzieć, w tych takich trochę dziwnych czasach, kiedy wydaje się, że coraz większa ilość ludzi tak jakby brała rozwód z miłością? Co jeszcze można powiedzieć o miłości teraz, w tym czasie takiego dziwnego zamieszania, w tym czasie kolejnych, tak bliskich nas, kłótni?
Czym jest miłość? Najpierw chyba jakimś wyjściem z siebie; jakimś momentem opuszczenia siebie. Trzeba rzeczywiście umieć porzucić dawne schematy. Trzeba się umieć wyzwolić z tego, co gdzieś tam, głęboko, zalęgło się w moim sposobie myślenia, i w moim działaniu. Miłość jest właśnie takim szczególnym opuszczeniem siebie, wyjściem z siebie. Chodzi o to, abym umiał patrzeć na świat innymi oczyma, by świat przestał być dla mnie tylko takim siedliskiem własnego sukcesu. Chodzi o to, abym umiał patrzeć na świat tak trochę szerzej, widząc w drugim człowieku brata, a nie wilka. Kochać, to wyjść z siebie, a więc mieć też takie trochę bardziej otwarte uszy, abym w tym świecie, który mnie otacza słyszał nie tylko głosy, ale ludzkie wołanie: o bliskość, o pomoc, o przyjaźń.
Czym jest miłość? Jest właśnie taką próbą dostrzeżenia w świecie owej wielkiej tajemnicy obecności Boga. Jeśli tego nie będę potrafił, jeżeli nie będę próbował patrzeć na świat tak trochę szerzej, to Tego Boga nie dostrzegę na ulicach miast; to nie dostrzegę, że Ten Bóg może się przybliżać do mnie w każdym człowieku, w każdym słowie, które słyszę; jeżeli tak nie będę patrzył na świat, to stanie się on dla mnie tylko kryjówką diabła, który w tym świecie rządzi, rozdaje karty. A przecież tak nie jest; a przecież jest Ktoś, kto zwyciężył świat mocą miłości; a przecież jest Ktoś, kto powiedział do mnie właśnie, że „od tej pory już nie ma ani grzechu, ani słabości, ani śmierci”. Kochać, to umieć patrzeć na świat innymi oczyma, i próbować – może czasem wbrew sobie, może wbrew okolicznościom – dostrzegać w świecie tajemnicę braterstwa.
Kiedy kocham, zaczynam słuchać św. Pawła, który sławi miłość i jej wielkość, jej moc, jej potęgę. Kiedy kocham, to słucham św. Pawła, który mówi: „Jedni drugich brzemiona noście”, i umiejcie tak czasem zamilknąć, tak się – bodaj na chwilę – wyciszyć, by zrozumieć, że obok was żyją bracia: ludzie, którym trzeba pomóc, do których trzeba wyciągnąć dłoń.
Kiedy kocham, to zaczynam rozumieć, że królestwo Boże jest pośród nas, i że to właśnie my – a nikt inny – albo przyczyniamy się do tego, że królestwo Boże wzrasta, albo marnieje.
Co jeszcze powiedzieć o miłości dzisiaj?, w tych takich dziwnych czasach?, kiedy wydaje się, że coraz mniej jest takich ludzi, którzy próbują w świecie dostrzec „nieco więcej”, ponad rzeczy, które ich otaczają. Co jeszcze powiedzieć? Ano chyba tak po prostu: uświadomić sobie, że ten kto nie kocha, ten już umarł.
„To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali ta, jak ja was umiłowałem”. Jakże nam, dzisiaj, takiej głębokiej miłości potrzeba; jak powinniśmy się spieszyć kochać ludzi, bo jeśli nam się tego nie zechce, to się wszyscy wkrótce nawzajem pozjadamy. Amen.


Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger