kwietnia 02, 2022

5. Niedziela Wielkiego Postu (rok C) - Od tej chwili już nie grzesz

„Ja ciebie nie potępiam" (J 8, 11) - powiedział Jezus kobie­cie, która zasługiwała na potępienie. Pochwycono ją na cudzo­łóstwie, a Bóg potępia cudzołóstwo. Odrzuca je jako czyn niego­dny człowieka. Cudzołóstwo jest złamaniem wierności małżeńskiej, złamaniem słowa danego drugiej osobie na całe życie — tak ro­zumieją miłość małżeńską ci, którzy się naprawdę kochają; cudzo­łóstwo godzi w podstawową komórkę życia społecznego: rodzinę. Bóg, który jest miłością i uzdolnił człowieka do miłości na obraz i podobieństwo swoje, Bóg zawsze wierny, odrzuca cudzołóstwo, jako grzech przeciw miłości i wierności, jako źródło chaosu mo­ralnego, upadku rodziny i rozkładu społeczeństwa. „Nie cudzołóż" (Wj 20, 14) - mówi podstawowe prawo moralności, prawo dziesię­ciu przykazań.
Bóg potępia nie tylko cudzołóstwo. Odrzuca także wszystko to, co w sferze czynu i pragnień człowieka narusza zasadę, że tylko w małżeństwie mężczyzna i kobieta mogą stanowić jedno ciało. „Nie pożądaj żony bliźniego swego" (Wj 20, 17 ) - mówi też pra­wo dziesięciu przykazań. „Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobie­tę, już w swoim sercu dopuścił się z nią cudzołóstwa" - mówi Jezus Chrystus w kazaniu na Górze (Mt 5, 28). Jeśli więc Bóg potępia cudzołóstwo, to dlaczego Chrystus, który przecież - jak przed chwilą słyszeliśmy - poszedł jeszcze dalej niż Stare Prawo, powiedział kobiecie, którą pochwycono na cudzołóstwie: „Ja ciebie nie potępiam"? (J 8, 11). Mówi Ewangelia, że gdy oskarżyciele tej kobiety odeszli, kobieta pozostała. Nie uciekła, choć miała otwartą drogę: jej oskarżyciele wszyscy odeszli, jeden po drugim, poczynając od starszych. Na cóż więc czekała? Pismo św. nie mó­wi nam, co było w sercu tej kobiety: co myślała, co przeżywała. Ewangelista nie wdaje się w analizy psychologiczne. Możemy jed­nak przypuszczać, że pozostając przed Chrystusem uznała, iż brak potępienia ze strony ludzi niczego nie załatwił w jej sytuacji. Ko­bieta czekała na słowo Chrystusa. I Jezus powiedział jej to słowo, którego, być może, się nie spodziewała: „Ja ciebie nie potępiam" (J 8, 11). On, który znał tajemnice serc, przenikał je w Duchu Świętym, musiał ujrzeć w jej sercu nie zawziętość, nie upór w złem, nie usprawiedliwianie siebie swoją słabością czy miłością.
Widocznie nie było dla oczu Chrystusa nic wyzywającego w tej milczącej kobiecie, wystawionej na wstyd i hańbę publiczną.
Nie dziwi nas to słowo Chrystusa. Znając Jezusa i znając sie­bie – kto z nas jest bez grzechu i pierwszy rzuci kamień? - przyjmujemy je z radością i wdzięcznością. Jednakże nie na tym słowie się skończyło. Jezus powiedział coś więcej, coś nie mniej ważnego. Powiedział także: „Idź, a od tej chwili już nie grzesz" (J 8, 11). Po tych słowach i my też, razem z tą kobietą, musimy pozostać przed Chrystusem. „Od tej chwili już nie grzesz" (J 8, 11). Jezus nie powiedział: „Staraj się nie grzeszyć", lecz stanow­czo, kategorycznie: „Od tej chwili już nie grzesz" i to w jakim kontekście! W kontekście grzechów i problemów, które należą do najtrudniejszych do przezwyciężenia, gdzie ludzka natura wydaje się najbardziej skażona, a namiętności najtrudniejsze do opano­wania. „Idź, a od tej chwili już nie grzesz" mówi Jezus do czło­wieka nieczystego. Mówi to także do człowieka pysznego, zarozumiałego, chciwego, zazdrosnego... Czy wiesz Panie - chciałoby się powiedzieć - do kogo mówisz te słowa? Czy Twój Apostoł, św. Paweł nie napisał w Liście do Rzymian: „Jestem cielesny, zaprzedany w niewolę grzechu... jestem świadom, że w moim cie­le nie mieszka dobro: bo łatwo mi przychodzi chcieć tego, co do­bre, ale wykonać — nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę... Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, które wiedzie ku tej śmierci?" (Rz 7, 14. 18-19. 24). Jak można mówić takiemu człowiekowi, a jest nim każdy z nas: „Od tej chwili już nie grzesz"? Chrystus jednak to powie­dział. Widocznie miał podstawę, by takie wymagania postawić człowiekowi, nie wprowadzając go w pułapkę. Chrystus uważa, że człowiek, chociaż jest grzeszny, może już więcej nie grzeszyć. Może, jeśli te słowa Chrystusa przyjmie z pełną wiarą, pozwoli się im całkowicie przeniknąć. Jeśli da Chrystusowi taką odpo­wiedź, jak dał św. Paweł, ten sam, który wołał: „Nieszczęsny ja człowiek!" i był, jak sam wyznał, policzkowany przez szatana jakimiś tajemniczymi i upokarzającymi pokusami. „Wszy­stko mogę w Tym, który mnie umacnia" (Flp 4, 13) - tak brzmi odpowiedź wiary Apostoła Narodów.
Także i my, słabi i nieszczęśni, i ciągle się usprawiedliwia­jący tą swoją słabością, bo też rzeczywiście nosimy w sobie za­rzewie wszystkich grzechów, mamy taką samą, jak wielki Paweł, możliwość życia w łasce, w coraz pełniejszej wolności, mimo na­szej skłonności do grzechu, którą nosić będziemy do końca. Mamy taką możliwość, tylko że nie w sobie, jak się to kiedyś zdawało św. Piotrowi, gdy zapewniał Chrystusa, że Go nigdy nie zdradzi.
Mamy tą możliwość w Chrystusie, który nas umacnia swoją boską mocą i świętością. Udzieli jej każdemu, kto jej pragnie i o nią prosi: „każdy, kto prosi, otrzymuje" (Łk 11, 10).
Gdybyśmy zapomnieli słowa Chrystusa, wypowiedziane dziś do każdego człowieka: „Nie potępiam ciebie; idź, a od tej chwili już nie grzesz" (J 8, 11), gdybyśmy je zapomnieli, stracilibyśmy znów chwilę łaski. Gdybyśmy nie uwierzyli, że Chrystus daje nam w nich światło i siłę do pokonania grzechu w naszym życiu, znów byśmy odsunęli od siebie moment, w którym zaczyna się to, co Apostoł nazwał życiem w Chrystusie: „Żyję, już nie ja, żyje we mnie Chrystus" (Ga 2, 20). Więc uwierzmy i - jak Chrystus - nie potępiajmy.
A my tak bardzo lubimy potępiać. Patrząc dziś na Chrystusa, zadajmy sobie to pytanie: Dlaczego tyle cierpkich uwag gromadzi się w rozmowach ludzi niby wierzących? Dlaczego taka czujność wobec cudzych zachowań? Dlaczego tyle ocen bez miłosierdzia i taka bezwzględność zachowała się w nas w sposób niezrozumiały? Skąd tyle pewności w ocenie drugiego człowieka? Skąd bierze się tyle krzywdzących sformułowań i to w ustach ludzi dorosłych i dojrzałych? Wiecznie krąży po świecie tłum, który gotów pochwycić innego człowieka i prowadzić pod sąd, wyznaczać kary boskie i ludzkie.
Niektórzy czują się bezkarni, bo z racji zajmowanego stanowiska łatwiej im powiedzieć zdanie przykre, ocenić mniej przyjaźnie, mniej precyzyjnie, wydać wyrok,który wygląda na sprawiedliwy. A jednak...
Czy sumienie nie wyrzuca, nie smuci się, gdy właśnie takie wyroki zapadają?
Inni z racji odwagi, brutalnego usposobienia, żyją w poczuciu bezpiecznego sędziego - co mi zrobią? Uciekają, boją się, więc łatwiej sformułować sądy, zdania, ciche lub głośne, żyjąc w poczuciu lekceważenia ludzi.
Ktoś inny z racji błędnie uformowanego sumienia, które już tak zostało wychowane w okresie, gdy należało pracować nad miłością, nie liczy się z wyrokami, które rozdaje odważnie i bez większej rozwagi. To ci, którzy mówią: "taki już jestem"... Chętnie sprzątają przed cudzymi drzwiami, biją się w cudze piersi, nawracają gorliwie innych, lecz sami pozostają w śmiertelnym zagrożeniu, jak faryzeusze z dzisiejszej Ewangelii... Podobni sędziom nieuznanych przez Jezusa.
Jakie to piękne, gdy ludzie potrafią rozważyć z miłością zachowanie się innych ludzi. Gdy potrafią być miłosierni najpierw wobec innych, zanim usprawiedliwią siebie. Jakim skarbem są ci, którzy osłaniają, leczą, podnoszą, i na wzór Jezusa mówią: „Ja ciebie nie potępiam" - nie pochwalam grzechu, ale ciebie nie potępiam.!
A ja, do jakiej kategorii ludzi się zaliczam? Czy potrafię stanąć w prawdzie przed Panem, by w Sakramencie Miłosierdzie wyznać swe grzechy, a potem usłyszeć owo stanow­cze, kategoryczne, pełne miłości napomnienie: „Od tej chwili już nie grzesz"? Jeśli tak, to Bogu niech będą dzięki. AMEN.
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Homilie i rozważania , Blogger