Kochani
moi! Zląkłem się tego wszystkiego, czego dzisiaj żąda ode mnie
Chrystus: .„Jeśli sprawiedliwość wasza nie będzie większa
niż faryzeuszów nie wejdziecie do królestwa; nie zabijaj, ale kto
się gniewa na brata jest zabójcą; jeśli przyniesiesz dar do
ołtarza, a wspomnisz, że brat ma coś przeciwko tobie, zostaw swój
dar i najpierw pojednaj się z bratem; jeśli pożądliwie patrzysz
na kobietę, już w sercu swoim dopuściłeś się cudzołóstwa;
jeśli oko twoje jest powodem grzechu – wyłup je; jeśli twoja
ręka jest powodem grzechu – odetnij ją; mowa wasza niech będzie
tak, tak, nie, nie. A co ponadto jest pochodzi od złego” (Mt 5,
20–37). Położył Bóg przede mną ogień i wodę, życie i
śmierć; co ja mam wybrać? Nikomu nie przykazał być bezbożnym i
nikomu nie zezwolił grzeszyć! Wiem, Panie, że masz do mnie tak
dużo zaufania; wiem, że zostawiasz mi pełną wolność wyboru;
wiem, że każde Twoje przykazanie jest ojcowskim słowem Twojej
dobroci, ale czy ja temu wszystkiemu podołam? Trudnym jesteś
Bogiem, zazdrosnym jesteś Bogiem. Trudna jest Twoja nauka i nie
popularna. Życie jest szare jak zima tego roku. Ludzie są zmęczeni
i smutni i zamykają przed Tobą drzwi. I wołasz Wszechmogący,
a Ukrzyżowany: otwórzcie drzwi! I wołał papież: Otwórzcie drzwi
Odkupicielowi!
Więc
chodziłem po kolędzie od domu do domu, od drzwi do drzwi, od
człowieka do człowieka, i mówiłem to samo: Otwórzcie drzwi
Odkupicielowi, i otwierali. Wracałem czasem taki szczęśliwy i
mówiłem Ci wieczorem: Panie, zobacz jacy oni są cudowni –
twoi chrześcijanie. Czekali na Ciebie, czasem późno w nocy –
czekali. Drogę wysypali Ci czystym piaskiem, tacy byli świąteczni.
Słyszałeś Panie ich modlitwę? A to maleństwo co jeszcze słów
nie wymawiało, najpiękniej się modliło. Widziałeś, Panie, że
mieli łzy w oczach? Chcieli Ci wszystko powiedzieć: że zboże
obrodziło, że syn z wojska wrócił, że wnusia była w święta
ochrzczona. A ten spracowany nic nie chciał mówić, chciał tylko
głowę położyć na Twoim sercu, chciał się tylko przytulić. A
ja chciałem Ci wtedy pokornie mówić: dziękuję Ci, Panie, że ich
mi dałeś. Twoimi są, ale nie zabieraj ich z tego świata, tylko
zachowaj od złego. Mówiłem Ci wtedy, jak szczęśliwy uczeń:
Panie, na chorych wkładałem ręce i czuli się lepiej; Panie nawet
złe duchy były mi posłuszne. Widziałeś Panie, tych co na ferie
ze szkoły przyjechali? Niektórzy z nich tak Ci pięknie urośli
– mądrzejsi są i lepsi. Tak Ci dziękuję za spotkanego Pana
doktora, który obiecał, że zawsze będzie podtrzymywał moje ręce
na modlitwie. Dziękuję Ci Panie za życzliwość tak wielu ludzi,
za każdą ich ofiarę, którą Tobie składali.
Ale
nie tylko taki jest ten świat, krwią Twoją odkupiony. Nie wszyscy
są tacy, których nabyłeś za cenę swej męki i śmierci. Co też
diabeł powyczyniał z tymi Twoimi chrześcijanami. Patrz, taki
piękny wystawili dom i mogli w nim być szczęśliwi. A co się
stało? Przestali się modlić. Potem przyszedł grzech. Zatrząsł
się dom. Spadł krzyż. Tak się stało u nich ciemno i zimno. Runął
cały dom. Nie ma rodziny. Został płacz dziecka i piekielny śmiech
diabła. Teraz w tym domu drzwi dla Ciebie są zamknięte. A ci
młodzi? Ja im ślub dawałem i pamiętam jak mówili: będę cię
kochał, będę uczciwy i nie opuszczę cię aż do śmierci. I co
się stało? Dlaczego oni są smutni? Oni zabili... dziecko. Ale za
to są już urządzeni. Rzeczywiście. Ci już nie otwierają drzwi.
Zapukaj do tych drzwi. Kto tam? Ksiądz po kolędzie. Oj dziękuję,
my się już w to nie bawimy. A tutaj? – oj przepraszam,
jestem w łazience. A tutaj? – ksiądz wybaczy, ja nie mogę,
rozumie ksiądz, może kiedy indziej, nikt nie będzie widział.
Otwórzcie
drzwi Odkupicielowi. A w tym domu pani jest sama? Tak. A co tak się
pani modli na różańcu? Bo córka poszła na zabieg, żeby aby
szczęśliwie... O Boże, widzisz i nie grzmisz? A ten, dlaczego
ucieka przed Tobą? Bo on jest opętany. On się pieni na widok
księdza i strasznie bluźni. A tutaj co się dzieje? Czy to też
chrześcijanin? Może chory? Nie, pijany. To zamknijcie drzwi – nie
trzeba. A ci, dlaczego ze sobą nie rozmawiają? Bo oni gniewają się
po chrześcijańsku. Oskarżają się i modlą się, chodzą do
kościoła i do sądu, spowiadają się i dalej nienawidzą się.
Tędy nie chodź, Panie. Ty który, jesteś Bogiem, też byś się
przestraszył. Ja pójdę sam. Poszedłem, ale tego wieczoru
powiedziałem Ci, Panie: ja już więcej nie pójdę; każ
wytracić tych mężobójców i miasto ich spalić! Ja już więcej
nie pójdę! I zawstydziłeś mnie. Powiedziałeś wtedy: więc
ja pójdę sam, abym jeszcze raz za nich był ukrzyżowany.
Kochani
moi! To są refleksje sobie mówione, ale one też są pokusą, aby
człowiek się przeraził ogromu zła, abyś zwątpił! Przecież ty
świata nie naprawisz, przecież oni cię wykończą. To trzeba
przetrwać, będzie lepiej, samo się jakoś ułoży, czas pokaże,
po co się ludziom narażać; czy nie lepiej zachować święty
spokój? O, nie daj Boże! Przecież Chrystus na ziemię nie
przyniósł nam świętego spokoju, tylko ogień i on musi zapłonąć.
Nie przyniósł nam spokoju, ale miecz, aby oddzielone było zło od
dobra. Przecież samo nie stanie się nam lepiej. Nie można więc
siedzieć w miękkich szatach, być jak trzcina chwiejąca się na
wietrze, służyć dwom panom i cieszyć się że mam święty spokój
i nie jestem drapieżny, jak ten celnik.
Chrześcijanie,
wy macie całe bogactwo mądrości i mocy słowa Bożego. Słowo to
ma moc życia. Zobaczcie, inni wam to kradną i żyją jego
okruchami, a wy więdniecie i przeklnie was Bóg
jak figę, żeście nie przynosili owocu we właściwym czasie.
Paweł wołał: „biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii!”
(1 Kor 9, 16). I biada nam, gdybyśmy nie głosili Ewangelii; ale czy
to możliwe, aby powstrzymać jeszcze raz rwącą rzekę zła? Aby
jeszcze uratować człowieka i ocalić tę ziemię? Tak, to
wprost konieczne, bo w tej reszcie chrześcijan jest ocalenie
świata. Przecież nie miecz zabija, ale człowiek zabija
mieczem. Przecież nam została przez Boga powierzona ziemia i my
mamy ją ocalić, zanim będzie do cna oskalpowana. Ale ilu nas jest?
Nie trzeba armii. Wystarczy dwunastu rybaków z Galilei. Wystarczy
dziesięciu sprawiedliwych. Wystarczy Mojżesz ze wzniesionymi
ku niebu rękami.
Usnęliście
kochani chrześcijanie i nieprzyjazny człowiek w nocy nasiał
wam chwastu. Nie czuwaliście gospodarze i złodziej się wdarł do
waszego domu. I
zlękliście
się krzykliwego zła. I patrzycie na ludzi, którzy nie stawiają w
zdaniach kropek. Chrystus powiedział mów: tak, tak –
nie, nie. Reszta jest od diabła. Jak więc mówić do tych ludzi,
abyśmy ocaleli? Jeśli oni nie znają już ludzkiego języka, czy
jeszcze można ich nauczyć być człowiekiem? Tak, oni jaszcze
widzą, oni jeszcze czują. Nic nie trzeba mówić, ale trzeba mieć
moc Franciszka i iść aż przed oblicze sułtana i zwyciężyć bez
oręża. Tylko nasze chrześcijaństwo tak zwietrzało, a miało
być solą ziemi. Nawet się nie przyda na posypanie ulic. Tylko
nasze chrześcijaństwo przestało być światłością dla świata,
więc szukają ludzie innych dróg, a nas kopcących zrzucają ze
świeczników. I nie chwalą ludzie Boga w niebie, bo nie widzą
naszych dobrych czynów.
Chrześcijanie!
Dlaczego bojaźliwi jesteście? Boicie się burzy na morzu i fal,
które łódź zalewają? Boicie się, że Pan Bóg tam mocno zasnął?
Dlaczego jesteście małej wiary. Przecież wstanie Bóg i
powie: milcz zamilknij! I stanie się cisza. I powie Pan Bóg: nie
bójcie się, jam jest! Patrz, jak się zmienia. Góry topnieją.
Rozpraszają się ciemności i Pan królować przychodzi. Stań
mocno. Przepasz swe biodro. Bóg jest Twoją opoką i twierdzą.
Chociażby ziemia zadrżała i piekło przeciw mnie powstało, „zła
się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze miną” (Ps 23, 4).
ks. bp Józef Zawitkowski 1984-02-12
Warszawa, Bazylika św. Krzyża
Warszawa, Bazylika św. Krzyża
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz