Kochani moi, to już druga niedziela Adwentu. Czyli znowu – czas ucieka.
Co najmniej od św. Mikołaja daje się już zauważyć na ulicach i w
sklepach wznoszącą się falę zainteresowań Świętami. Dobry
socjolog, który by się na to wszystko patrzył, mógłby sporo
wniosków wyciągnąć z tego faktu. Nie ulega wątpliwości, że
większość ludzi w naszym kraju do Świąt się przygotowuje –
jest tylko różna skala zainteresowań, gdy chodzi o przedmiot
Świąt. Można powiedzieć po prostu: jak kto rozumie Święta, tak
się do nich przygotowuje. My, zgromadzeni w tej świątyni, chcemy
przygotować się do Świąt, przez pogłębienie naszej wiary, przez
umocnienie naszej miłości, zasłuchanie w Słowo Boże, które ma
moc nas przemienić. A tej przemiany wszyscy potrzebujemy.
Dzisiaj,
gdy słuchaliśmy tej pacyfistycznej wizji Izajasza proroka, kiedy to
„wilk zamieszka wraz z barankiem, pantera z koźlęciem razem leżeć
będą, cielę i lew paść się będą społem” (Iz 11, 6) –
równocześnie mamy w naszej świadomości fakt tylu miejsc na świecie
objętych działaniami wojennymi. Po tylu latach ciągle prawie to
samo. Jeszcze mamy żywe wspomnienia ostatniej wojny. Dziś łączymy
się z tymi wszystkimi ludźmi, którzy niepotrzebnie cierpią,
stając się zabawką w ręku jakichś anonimowych sił.
My jesteśmy ludźmi wierzącymi – i wiemy dobrze, że ta wizja Izajasza sprawdza się jednak w świecie. Bo pomimo tego, co tu i ówdzie jest, pomimo tego, co tu i ówdzie jeszcze będzie do końca świata – nie ulega wątpliwości, że również dojrzewa jakieś powszechne braterstwo narodów. To nie są tylko jakieś nasze reminiscencje Mickiewiczowego mesjanizmu o powszechnym braterstwie ludów. Wystarczy dobrze patrzeć na ten świat, aby spostrzec, że niejeden już przejaw tego braterstwa widać. Dojrzewamy wszyscy.
I my, chrześcijanie, patrząc na te wielkie wydarzenia z forum publicznego, czy na te małe z naszego bloku mieszkalnego, czy te z naszego własnego mieszkania – wiemy, że wszystkie one mogą być (używając wielkich słów) rozwiązane drogą pokojową. Tylko każdy z nas musi mieć ten pokój w sobie. I my wiemy, kto jest tym pokojem: wiemy, że pokojem jest Jezus Chrystus. Od momentu zmartwychwstania, kiedy powiedział słowa: „pokój wam” – my te słowa powtarzamy i staramy się dosięgnąć tych słów rzeczywistością naszego postępowania, żeby to nie były puste słowa.
I to już jest w pewnym sensie ten nasz Adwent. Bo od czasów Izajasza czekano na przyjście Wcielonego Pokoju – na Jezusa Chrystusa. A od przyjścia Chrystusa czekamy w inny sposób na Tego, który już jest: czekamy, żeby się wcielił już nie tylko poprzez Matkę Dziewicę w świat, ale żeby się w nas wcielił. I wiemy, gdzie On jest: że jest na ołtarzu. Wiemy też, że od momentu chrztu On jest też w nas. Ale wiemy również, jak my z daleka Go czasem omijamy, jak chodzimy swoimi ścieżkami, jak nie chcemy Mu się popatrzeć w oazy. Ponieważ obok dobra, które w nas jest, jest w nas zło, które nas dzieli, rozdziera niemal i prowadzi do takich konfliktów, które się dzieją na naszych oczach.
Jeśli więc wizja Izajasza ma się spełnić, to ma się najpierw w nas dokonać scalenie. Scalenie poprzez Jezusa Chrystusa. I to jest nasz adwent.
Proszę popatrzeć dzisiaj na tę rzeczywistość w taki sposób. Zasadniczo wszyscy, którzy zostali w imię Jezusa Chrystusa ochrzczeni, powinni od chrztu być tak, jak On – żyć Jego obyczajami. Ale właśnie nasze niekonsekwencje i niewierność świadczą o tym, że to nie jest rzecz prosta. I co roku przychodzi Adwent i mówi: otrząśnijcie się, usuńcie stary kwas, odrzućcie uczynki ciemności – zacznijcie znowu. Tak kiedyś przed wiekami stawali apostołowie a potem ich następcy wobec nowych ludów, które się zbiegały do tego źródła pokoju ze wschodu i zachodu. Proszę popatrzeć na epokowe wydarzenia czwartego i piątego wieku, a dziesiątego i jedenastego wieku u nas, kiedy to podczas liturgii wielkosobotniej tłumy pogan wchodziły do wody jak Chrystus do Jordanu, Wchodzili do wody o wschodzie słońca, na przełomie nocy i dnia, by przyjąć chrzest i skończyć z uczynkami ciemności, a zacząć życie w świetle.
To samo było w naszym życiu wtedy, kiedy nas przyniesiono czy przyprowadzono do chrztu. A proszę przez chwilę pomyśleć: gdybyśmy dzisiaj, my tutaj zebrani przygotowywali się do chrztu, co byśmy musieli pokonać, żeby przychodząc jako ludzie dorośli powiedzieć księdzu: „Proszę księdza, ja przeżyłem swój Damaszek, ja spotkałem Chrystusa, ja chcę przejść z ciemności do światła i zostać już w świetle”.
Wtedy by kapłan ochrzcił, wskazałby na wschodzące słońce i powiedziałby: żeby takie było twoje życie…
Chrystus was chrzci – jak to dzisiaj usłyszeliśmy w ewangelii – wodą i ogniem. I już się nie wycofujcie z tych pozycji. Niech wasze życie będzie solą, która przynosi na świat pokój!
Ten proces trwa, choć my inaczej przyjmujemy chrzest: my uświadamiamy go sobie dopiero po latach. Czasem po dziesięciu, dwudziestu, pięćdziesięciu latach wracamy wstecz do naszego chrztu i dopracowujemy w sobie tę wypowiedź, którą powinniśmy sformułować przed przyjęciem chrztu. Dopracowujemy powoli, kiedy mówimy Chrystusowi: od dzisiaj podejmuję tę decyzję, dokonuję tego wyboru, egzystencjalnego wyboru za Tobą, nie przeciw Tobie… Nie wtedy, gdy to jest napisane na sztandarach, ale w tym codziennym naszym życiu, kiedy trzeba świadczyć nie słowami (rzadko kiedy żądają od nas świadectwa słów), ale kiedy trzeba czynem świadczyć. Uczciwością, kiedy „tak” ma być „tak” a „nie” ma być „nie”. Wiernością w drobiazgach, pokojem każdego dnia, pokojem niesionym i bronionym, i dawanym wkoło.
To jest nasz adwent. Dzisiejsze teksty liturgiczne przywodzą nam na myśl Jana Chrzciciela. Postać surową, która jawi się po to, aby prostować ścieżki Pańskie. My prostujemy te ścieżki Pańskie w nas. Mamy do Świąt jeszcze trzy tygodnie. Prostujmy je w tych trzech tygodniach, abyśmy do stołu wigilijnego zasiedli z pokojem Bożym i przynieśli światu przynajmniej tych parę zdrowych komórek, gdzie jest pokój.
To jest wielka rzecz. Jeden człowiek „upokojony”, człowiek, który ma pokój głębi – to dzisiaj wielki skarb w tym świecie, w którym wiele rzeczy się chwieje i nie wiadomo, którędy iść. Pokój ludzi zakotwiczonych w Chrystusie, w wieczności – a żyjących na tym świecie.
Czy jestem człowiekiem pokoju? Czy moje serce, myśli i czyny są zakotwiczone w Chrystusie? Czy – żyjąc na tym świecie – jestem dla mego otoczenia „solą ziemi”, która przemienia, nadaje smak, sens? Czy jestem człowiekiem Adwentu, to znaczy swoim życiem, postępowaniem wskazującym – jak Jan Chrzciciel – na Chrystusa, na to, że jest Bóg i wieczność? Czy jestem człowiekiem Adwentu?
My jesteśmy ludźmi wierzącymi – i wiemy dobrze, że ta wizja Izajasza sprawdza się jednak w świecie. Bo pomimo tego, co tu i ówdzie jest, pomimo tego, co tu i ówdzie jeszcze będzie do końca świata – nie ulega wątpliwości, że również dojrzewa jakieś powszechne braterstwo narodów. To nie są tylko jakieś nasze reminiscencje Mickiewiczowego mesjanizmu o powszechnym braterstwie ludów. Wystarczy dobrze patrzeć na ten świat, aby spostrzec, że niejeden już przejaw tego braterstwa widać. Dojrzewamy wszyscy.
I my, chrześcijanie, patrząc na te wielkie wydarzenia z forum publicznego, czy na te małe z naszego bloku mieszkalnego, czy te z naszego własnego mieszkania – wiemy, że wszystkie one mogą być (używając wielkich słów) rozwiązane drogą pokojową. Tylko każdy z nas musi mieć ten pokój w sobie. I my wiemy, kto jest tym pokojem: wiemy, że pokojem jest Jezus Chrystus. Od momentu zmartwychwstania, kiedy powiedział słowa: „pokój wam” – my te słowa powtarzamy i staramy się dosięgnąć tych słów rzeczywistością naszego postępowania, żeby to nie były puste słowa.
I to już jest w pewnym sensie ten nasz Adwent. Bo od czasów Izajasza czekano na przyjście Wcielonego Pokoju – na Jezusa Chrystusa. A od przyjścia Chrystusa czekamy w inny sposób na Tego, który już jest: czekamy, żeby się wcielił już nie tylko poprzez Matkę Dziewicę w świat, ale żeby się w nas wcielił. I wiemy, gdzie On jest: że jest na ołtarzu. Wiemy też, że od momentu chrztu On jest też w nas. Ale wiemy również, jak my z daleka Go czasem omijamy, jak chodzimy swoimi ścieżkami, jak nie chcemy Mu się popatrzeć w oazy. Ponieważ obok dobra, które w nas jest, jest w nas zło, które nas dzieli, rozdziera niemal i prowadzi do takich konfliktów, które się dzieją na naszych oczach.
Jeśli więc wizja Izajasza ma się spełnić, to ma się najpierw w nas dokonać scalenie. Scalenie poprzez Jezusa Chrystusa. I to jest nasz adwent.
Proszę popatrzeć dzisiaj na tę rzeczywistość w taki sposób. Zasadniczo wszyscy, którzy zostali w imię Jezusa Chrystusa ochrzczeni, powinni od chrztu być tak, jak On – żyć Jego obyczajami. Ale właśnie nasze niekonsekwencje i niewierność świadczą o tym, że to nie jest rzecz prosta. I co roku przychodzi Adwent i mówi: otrząśnijcie się, usuńcie stary kwas, odrzućcie uczynki ciemności – zacznijcie znowu. Tak kiedyś przed wiekami stawali apostołowie a potem ich następcy wobec nowych ludów, które się zbiegały do tego źródła pokoju ze wschodu i zachodu. Proszę popatrzeć na epokowe wydarzenia czwartego i piątego wieku, a dziesiątego i jedenastego wieku u nas, kiedy to podczas liturgii wielkosobotniej tłumy pogan wchodziły do wody jak Chrystus do Jordanu, Wchodzili do wody o wschodzie słońca, na przełomie nocy i dnia, by przyjąć chrzest i skończyć z uczynkami ciemności, a zacząć życie w świetle.
To samo było w naszym życiu wtedy, kiedy nas przyniesiono czy przyprowadzono do chrztu. A proszę przez chwilę pomyśleć: gdybyśmy dzisiaj, my tutaj zebrani przygotowywali się do chrztu, co byśmy musieli pokonać, żeby przychodząc jako ludzie dorośli powiedzieć księdzu: „Proszę księdza, ja przeżyłem swój Damaszek, ja spotkałem Chrystusa, ja chcę przejść z ciemności do światła i zostać już w świetle”.
Wtedy by kapłan ochrzcił, wskazałby na wschodzące słońce i powiedziałby: żeby takie było twoje życie…
Chrystus was chrzci – jak to dzisiaj usłyszeliśmy w ewangelii – wodą i ogniem. I już się nie wycofujcie z tych pozycji. Niech wasze życie będzie solą, która przynosi na świat pokój!
Ten proces trwa, choć my inaczej przyjmujemy chrzest: my uświadamiamy go sobie dopiero po latach. Czasem po dziesięciu, dwudziestu, pięćdziesięciu latach wracamy wstecz do naszego chrztu i dopracowujemy w sobie tę wypowiedź, którą powinniśmy sformułować przed przyjęciem chrztu. Dopracowujemy powoli, kiedy mówimy Chrystusowi: od dzisiaj podejmuję tę decyzję, dokonuję tego wyboru, egzystencjalnego wyboru za Tobą, nie przeciw Tobie… Nie wtedy, gdy to jest napisane na sztandarach, ale w tym codziennym naszym życiu, kiedy trzeba świadczyć nie słowami (rzadko kiedy żądają od nas świadectwa słów), ale kiedy trzeba czynem świadczyć. Uczciwością, kiedy „tak” ma być „tak” a „nie” ma być „nie”. Wiernością w drobiazgach, pokojem każdego dnia, pokojem niesionym i bronionym, i dawanym wkoło.
To jest nasz adwent. Dzisiejsze teksty liturgiczne przywodzą nam na myśl Jana Chrzciciela. Postać surową, która jawi się po to, aby prostować ścieżki Pańskie. My prostujemy te ścieżki Pańskie w nas. Mamy do Świąt jeszcze trzy tygodnie. Prostujmy je w tych trzech tygodniach, abyśmy do stołu wigilijnego zasiedli z pokojem Bożym i przynieśli światu przynajmniej tych parę zdrowych komórek, gdzie jest pokój.
To jest wielka rzecz. Jeden człowiek „upokojony”, człowiek, który ma pokój głębi – to dzisiaj wielki skarb w tym świecie, w którym wiele rzeczy się chwieje i nie wiadomo, którędy iść. Pokój ludzi zakotwiczonych w Chrystusie, w wieczności – a żyjących na tym świecie.
Czy jestem człowiekiem pokoju? Czy moje serce, myśli i czyny są zakotwiczone w Chrystusie? Czy – żyjąc na tym świecie – jestem dla mego otoczenia „solą ziemi”, która przemienia, nadaje smak, sens? Czy jestem człowiekiem Adwentu, to znaczy swoim życiem, postępowaniem wskazującym – jak Jan Chrzciciel – na Chrystusa, na to, że jest Bóg i wieczność? Czy jestem człowiekiem Adwentu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz