„Jezus
zmęczony drogą usiadł przy studni” - niby zwykła informacja, a
jest w niej coś wstrząsającego. Przecież mowa tu o Synu Bożym,
przez którego cały świat został stworzony. Mowa tu o Tym, którego
nie męczy ani nie nuży nieustanne udzielanie istnienia wszystkiemu,
co istnieje. Właśnie On zmęczony drogą usiadł przy studni. Ten.
który bez żadnego trudu podtrzymuje świat w istnieniu, ciężko
się utrudził, kiedy przyszedł szukać zagubionej owieczki.
Utrudził się aż do męki krzyżowej.
Zatem
Ojcowie Kościoła nie przesadzali, kiedy mówili, że zbawienie
jednego człowieka jest większym dziełem Bożej mocy. niż
stworzenie całego Wszechświata. Bo żeby zaistniał świat wraz z
całym bogactwem zapełniających go bytów wystarczyło, że Bóg
postanowił sobie jego zaistnienie. Co jednak miał zrobić Bóg.
kiedy chciał uratować człowieka zagubionego w
bezsensie?
Przecież człowiek nie jest rzeczą, żeby można go było naprawić
metodą mechaniczną. W dodatku człowiek zagubił się dlatego, że
zaczął podejrzewać Boga o brak miłości. Sprowadziwszy przez swój
grzech mnóstwo nieszczęścia na całą ziemię, człowiek zaczął
oskarżać Boga o to, że źle urządził świat. Jedynym sposobem
przywrócenia człowieka do przytomności było otwarcie mu oczu
na miłość Bożą. Ale jak miał Bóg przekonać człowieka o tym.
że go kocha, skoro ten właśnie człowiek Jego miłość wciąż
deptał, a im więcej deptał, tym więcej utwierdzał się w
fałszywym przekonaniu, że Bóg wcale go nie kocha?
Na
szczęście znalazł Bóg sposób na to, ale sposób tak trudny, że
nawet On, Bóg wszechmocny, bardzo się przy tym utrudził.
Mianowicie Jednorodzony Syn Boży. który stanowi jedno z
Przedwiecznym Ojcem, stał się jednym z nas. aby podjąć życie
ludzkie na tej naszej biednej ziemi, na której wciąż deptane są
prawa miłości. Ponieważ Jezus Chrystus jest prawdziwym Bogiem i
prawdziwym człowiekiem, swoim życiem wśród nas złożył podwójne
świadectwo. Z jednej strony udowodnił nam. jak niewyobrażalnie Bóg
kocha człowieka, z drugiej zaś strony zostawił nam przykład życia
podporządkowanego bez reszty prawu miłości i wypełnionego
całkowitym zawierzeniem się Przedwiecznemu Ojcu. Owszem,
bardzo się przy składaniu tego podwójnego świadectwa utrudził.
Ale to niezwykłe, że nawet na krzyżu Jego Uoska miłość do ludzi
oraz Jego ludzka miłość do Przedwiecznego Ojca nie utraciła nic
ze swojej krystaliczności. Zmartwychwstanie Chrystusa Pana jest już
właściwie tylko logiczną konsekwencją tego, że nawet cierpienia
krzyżowe
nie osłabiły w Nim Jego bezgranicznej miłości do Boga i do ludzi.
Bo przecież to oczywiste, że na tym Bożym świecie tak ostatecznie
to tylko
miłość jest potężna. Jakże mogłoby być inaczej, skoro
wszechmocny Bóg jest miłością?
Spotkanie
Chrystusa z Samarytanką obchodzi nas tak bardzo, bo ta Samarytanka
to nie tylko pewna konkretna kobieta, która żyła dwa tysiące lat
temu. Samarytanka, to poniekąd każda grzesznica i każdy grzesznik,
to zarazem cała ludzkość, zagubiona w swoich grzechach i z tego
powodu nieszczęśliwa. Chrystus Pan powiedział do niej: „Miałaś
pięciu mężów, a i ten, którego masz teraz, nie jest twoim
mężem". Słowa te oddają samą istotę nieszczęścia, w
jakim pogrąża człowieka grzech. Mianowicie grzech odbiera
człowiekowi zdolność do prawdziwej miłości. Grzech potrafi
zniszczyć nawet tak głęboką bliskość między ludźmi, jaka z
natury swojej łączy męża i żonę. Ktoś, kto miał pięciu
mężów, niewątpliwie jest osobą głęboko nieszczęśliwą i
bardzo zagubioną.
Zauważmy
wielce wymowny szczegół, że Pan Jezus nie przychodzi do
Samarytanki, ale czeka na nią przy studni. Symbolicznie oznacza to,
że Samarytankę ogarnia jakieś pragnienie, którego ona sama sobie
do końca nie uświadamia. Zapewne jest to pragnienie jakiegoś
szczęścia, jakiejś miłości, pragnienie jakiegoś sensu w życiu.
Właśnie do tego pragnienia, które już w niej jest, chce się
odwołać Pan Jezus. Chce w niej to pragnienie oczyścić i pogłębić.
Chce jej uświadomić, że w gruncie rzeczy ona już od dawna pragnie
Boga, pragnie życia w pełnej zgodzie z Bogiem i w miłości do
Niego - tylko że dotychczas pragnęła tego w sposób nieudolny i
niekonsekwentny. A przez to nieskuteczny i jałowy.
Te
pragnienia Samarytanki są w każdym z nas. I pragnienia każdego z
nas potrzebują pogłębienia i oczyszczenia, bo inaczej - zamiast
nas otwierać na Boga i do Boga przybliżać - będą budziły w nas
poczucie pustki i głębokiego niezadowolenia z życia. Właśnie to
niech będzie pierwszym celem naszego nawrócenia rekolekcyjnego:
Starajmy się zauważyć w sobie i wyprostować to pragnienie Boga i
to pragnienie miłości, które nosi w sobie każdy z nas. Niedobrze,
jeśli tak podstawowe pragnienia człowiek nosi w sobie nieświadomie,
bo wówczas będziemy je zaspokajać w sposób wypaczony i w ten
sposób będzie się tylko pogłębiała nasza frustracja z życia.
Zauważmy
jeszcze, że jakieś tajemnicze pragnienie jest również w Panu
Jezusie. Symbolicznie wyraża je Jego prośba do Samarytanki: „Daj
Mi pić". Zastanówmy się, czego pragnie Syn Boży. To chyba
oczywiste. On pragnie naszej miłości i naszego dobra. Pragnie nas
wyzwolić z naszego zagubienia. Pragnie, abyśmy w Jego Ojcu
odnaleźli Kogoś najbliższego i najbardziej kochanego. On pragnie
naszego szczęścia bardziej i prawdziwiej, niż my tego pragniemy.
Nie zraża się tym, że na Jego ofertę pełnego zaspokojenia
naszych pragnień dajemy równie wykrętne odpowiedzi, jak
Samarytanka. To pragnienie nas i naszego dobra zaprowadziło Go aż
na krzyż. Jeszcze tuż przed swoją śmiercią wołał z krzyża:
„Pragnę". Przecież chodziło Mu wtedy
nie o wodę, nie o napój. On nas wtedy pragnął. Pragnął, abyśmy
Mu oddali samych siebie.
Otóż,
Jezus dlatego tak bardzo pragnie mnie i ciebie, bo nas kocha. A tylko
On jeden potrafi zaspokoić nasze pragnienia ostateczne. Gdybyś ty
umiała prosić - powiada do Samarytanki - to dałbym ci wody żywej.
„Kto będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął
na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem
wody wytryskującej ku życiu wiecznemu".
Kościół
zawsze słowa te odnosił do sakramentu chrztu. Przez chrzest
wytrysnęło w naszych wnętrzach źródło wody ku życiu wiecznemu.
W tym miejscu aż się prosi, żebyśmy sobie postawili kilka
najprostszych pytań rekolekcyjnych: A może ja wzgardziłem wodą
żywą, którą mi podaje Jezus? Może nie dbam o to źródło Bożej
miłości, jakie wytrysnęło we mnie w dniu mojego chrztu? A może
je zanieczyściłem moimi grzechami? Może je nawet przysypałem moją
niewiarą? Czas Wielkiego Postu stwarza wspaniałą okazję po temu,
żeby odnowić w sobie świadomość, iż jestem ochrzczony. Nie
marnujmy tej sposobności. Zabierzmy się do oczyszczenia i
uporządkowania tego źródła na życie wieczne, które nosimy w
sobie od dnia naszego chrztu.
Zatem
nawracajmy się, Bracia i Siostry, do Boga naszego. Na szczęście
Bóg jest niezmienny w swojej miłości do nas. Na szczęście Jezus
będzie nam okazywał co najmniej tyle cierpliwości, ile jej okazał
Samarytance. Ufajmy, że w święta wielkanocne wszyscy będziemy
bliżej Boga niż w dniu dzisiejszym. Ufajmy, że - podobnie jak
Samarytanka - jeszcze innym ludziom pomożemy spotkać się z
Jezusem. Oby tak się stało. Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz