Drodzy
Bracia i Siostry! Trwają nasze rozważania wielkopostne. W
poprzednich homiliach wielkopostnych zatrzymaliśmy się z Chrystusem
na Górze Tabor i uznaliśmy konieczność naszej przemiany. W
ostatnią niedzielę Chrystus w rozmowie z Samarytanką wskazał
na źródło wody żywej. Dzisiejszy ewangeliczny opis
przywrócenia wzroku ociemniałemu od urodzenia mówi o dobra ci
Boga.
Bóg
jest dobry. Chciałbym tak powiedzieć, byś się do tych słów
kilku
uśmiechnął i wyciągnął ręce jak do promieni słońca.
Chciałbym tak powiedzieć, byś nie tylko usłyszał i zrozumiał,
ale żebyś odczuł, że Bóg jest dobry.
Bóg
jest dobry. A ty mówisz: tak, to prawda – tak uczy wiara, tak mówi
katechizm.
Bóg
jest dobry. Nie rozgrzewają mnie te słowa. Nie
każą krzyczeć ze szczęścia
i
radości, chociaż właściwie trzeba by było... A jednak nie
odczuwam, że Bóg jest dobry, bo zanadto wrosłem we własne
istnienie. Nigdy mi
się
nie
zdarzyło popatrzeć na zachwycający w urokach świat jako podarunek
Boga
dla mnie. Nigdy nie pomyślałem o tym, że to dobry Bóg sprawił,
że
mają
na czym rosnąć łany zbóż. Że to dobry Bóg zostawił drewno na
ciepło i ogień i drugiego człowieka, żebym nie był sam. Nigdy
nie pomyślałem tym, że nie śmiałbym się wcale w życiu swoim,
gdyby Boża dobroć nie porozrzucała na ścieżkach, po których
chodzę, kwiatów radości. Nie pomyślałem o tym, że jestem i
widzę – to Bóg sprawił, że jestem jak dzieciak, który
baraszkuje wśród owocowych drzew sadu, do którego pozwolono mu
wejść...
Dobroć można odczuć tylko prawem kontrastu. Kiedy się zna zło
przeciwieństwo dobra. Kiedy się zna zło i jego smak. Nie odczuwam,
że Bóg jest dobry. Nie rozgrzewają mnie te słowa, dlatego nigdy
nie będę umiał dziękować.
Ale
Bóg jakby o tym wiedział. Nie chciał moich podziękowań. Uczynił
cud: przywrócił wzrok, rozmnożył chleb, wrócił do życia – i
natychmiast
znikał.
Nie czekał na ludzkie podziękowanie. Nie chciał komplementów Nie
przyszedł po nie. Taki był zawsze i taki pozostał. A to dlatego,
że jest
Ojcem.
A już normalną pozostało rzeczą, że ojciec jest dobry i że ojcu
za
dobroć się nie dziękuje. Czy słyszał ktoś kiedyś, by w
jakimś
domu rodzinnym urządzono akademię ku czci dobroci ojca. Czy słyszał
ktoś kiedyś, by
w
czyimś domu dziecko wygłosiło referat na temat: „Mój tatuś
jest dobry
i
zasłużony”.
Taki już jest los ojca, że mu za dobroć nie dziękują. A Bóg
jest
Ojcem.
Dlatego lepiej będzie, jeżeli nie będę mówił o Bożej dobroci,
choć tyle o niej wiem. Lepiej będzie, jeżeli dobroć Bożą
przykryjemy urokiem milczenia.
Ale
popatrzmy na dobroć z innej strony. Co człowiek nazywa dobrem? Osie
współrzędnych dobra i zła przebiegają przez człowieka. Człowiek
chce sobie sam wyznaczyć granice dobra i zła. Sam chciałby
podzielić świat na dobry i zły. Wobec dobra ma postawę biorczą,
postawę konsumpcyjną. Więc dobrym dla niego jest każdy, kto daje.
Każdy lubi mieć swojego lokaja.
Dlatego każdy „sługa” jest dobry, nadskakiwacz też. Subtelny i
delikatny pochlebca – też. Fantastycznie dobry jest człowiek,
który zgodzi się być tragarzem życiowych ciężarów. Bardzo
dobry jest człowiek, który wkłada
dobro do moich rąk. A ja jestem tym, który bierze. Dziwna rzecz.
Ale te same kategorie przerzuca człowiek na Pana Boga. Jak dobry
jest Bóg, kiedy moje plany podmuruje i
fantastycznie
dobry jest Bóg, kiedy rywala upokorzy. Kiedy go skutecznie pognębi.
Jak dobry jest Bóg, kiedy rozwiązuje i
wysłuchuje
wszelkie prośby. Ale kiedy ten sam Bóg czegoś żąda, kiedy
zechce
zmusić, żebym teraz dał – ja, to ten Bóg już jest troszeczkę
dobry.
Chociaż wypadałoby mówić, że jest dobry. Dziwna rzecz, Bóg
zaczął
zmuszać, kiedy zażądał ułamka wyrzeczenia, uśmiechu
dla
wroga,
przebaczenia, szczypty rezygnacji, pewnej ofiary...
–
wtedy człowiek zaczyna grymasić i narzekać jak rozkapryszony
dzieciak.
Wtedy
nawet ci, którzy dotychczas wznosili hymny ku dobroci Boga,
spuszczają
z wysokiego tonu i przestają nucić. Zapomina
człowiek,
że
to
dobro, które dotychczas wziął, też było od Boga. Tak bardzo
byliśmy
nastawieni
na branie. I
Bóg,
który nagle zaczął żądać, przestał być
popularny.
Ale
to tylko
my
tak sobie Boga wyobrażamy. Bóg kiedy żąda – jest dobry
bo chce,
aby
człowiek,
to był ktoś, kogo na coś stać. Nie na bohaterskich czynach, ale
przede
wszystkim na rzetelności, na zrozumieniu sensu wszystko w życiu
musi
przyjść. Dziwnie dobry jest Bóg, kiedy żąda. To żądanie jest
pewnym sensie trudne dla
mnie,
więc
próbuję robić unik przed Bożym żądaniem. A co się stanie jeśli
nie
dam? Jeżeli przestąpię Boże przykazanie? Pierwsze próby
przynoszą efekt. Nic się nie stało. Niebo na głowę nie spada.
Oswajam się ze złem. Początkowo sumienie trochę ugniata jak
ciasne buty, ale i ono z czasem wycisza się. Pozostaje jedynie
mgliste wołanie,
że
za ten odsunięty Boży kodeks, będzie pewnie mandat –
to odległa sprawa, a nuż w ogólnym zamieszaniu jakoś tam będzie.
Przechodzę na stronę zła.
To
odsunięcie Bożego prawa i kodeksu,
to złamanie Bożego prawa, unik przed żądaniem, bym uczynił coś
dobrego,
nazywam
po prostu – grzechem. Strasznie mało,
bo to
nie
tylko
odsunięcie Bożego kodeksu. Grzech to nie tylko zło, które
uczyniłem w życiu i które kiedyś prawem odbicia przyjść musi do
mnie.
Grzech
– to jest relacja. Stosunek mojej duszy do Boga. Do Jego
niewidzialnej ręki, której zawdzięczam wszystko. To była ręka,
która prowadzi mnie codziennie do
pracy,
od sukcesu do sukcesu, od siły do mocy... Wiem, to jest Jego ręka,
choć
nie
widzę
jej, ale ją czuję – i w pewnym momencie odrzucam tę dłoń. Ja
nie wiem, co to jest. To jest nie tylko obrzydliwość duszy. To jest
nie tylko niechlujność człowieka. To jest coś, na co nie ma
określenia w ludzkiej mowie. Jedno słowo – grzech – które mi
nic nie mówi – najlepiej oddaje ten stan. Jestem zbyt bystry. Zbyt
inteligenty i czuły w obserwacji – żebym tej Ręki w swoim życiu
nie odczuł.
Stoję
przed tą dobrocią Boga i na usprawiedliwienie moje nie mam nic.
Tylko to jedno mogę dobremu Bogu powiedzieć: Jestem człowiekiem.
Wiem o swojej winie. I to jeszcze wiem, że między tą odepchniętą
Ręką a mną – położyło się coś – co mnie nie dzieli:
śmierć Jezusa Chrystusa, na którą zawsze mogę się powołać,
krzycząc do swojego Boga tylko to jedno
– przebacz!
Tak! Krzyż jest tym, co mnie – człowieka – upoważnia, by nie
załamać się, by mieć prawo jeszcze stanąć i mówić do Boga
nawet w największej winie. Osądź mnie Panie, osądź moją winę.
Jesteś sędzią żywych i umarłych. Zamiast wyroku, przypominają
mi się słowa, zdanie, które do dzisiaj trzyma miliony ludzi na
nogach w pozycji wyprostowanej, z twarzą zwróconą do Ciebie –
Boga: „Ojcze – przebacz im, bo nie wiedzą co czynią” (Łk
23,34). W odpowiedzi na to zdanie Twojego Syna, posłane do Ciebie z
krzyża – zamiast wyroku – mówisz – przebaczam! Czy może być
dla mnie – człowieka – piękniejsze słowo – wtedy, kiedy
zgrzeszyłem? Ja wiem, że wtedy, kiedy się ugną moje kolana, kiedy
mnie rzucą w proch skrucha i tęsknota, to tylko jedno słowo –
przebaczam, może mnie podnieść. Ja wiem, że przebaczenie, to
jest to samo, co życie, to jest jedyne wyjście dla psychiki
człowieka, który ma poczucie winy. Nie ma innego wyjścia. Albo
przebaczenie – albo rozpacz.
Bracie,
Siostro – te wielkopostne rozważania są jak rekolekcje. Każde
rekolekcje kończą się spowiedzią. I najważniejszym momentem w
nich jest spowiedź św. Nie chciałbym, byśmy na spowiedź patrzyli
od strony rzemiosła, że spowiedź to jest kosz na brudy i śmieci
ludzkiej moralności. Nie chciałbym, byśmy spowiedź
traktowali jak magiczną pralkę duszy, którą trzeba wziąć,
żeby iść do Komunii Św., bo iść do niej wypada. Spowiedź św.
to jest przyniesiony przed Boga cały balast człowieka, który
załamał się. Kompleks, który każe patrzeć człowiekowi z wiarą
poprzez krzyż w przebaczenie. Jak klinika – nie jest miejscem,
gdzie się przychodzi zrzucić chorobę, ale gdzie przychodzi
człowiek z kompleksem swojego cierpienia i z nadzieją, że wyjdzie
zdrowym człowiekiem. Spowiedź św. – to jest przyjście do Boga
po przebaczenie, bez którego nie sposób żyć. Spowiedź to
jest świadomość, że Bóg mnie kocha. „Idźcie, ukażcie się
kapłanom” (Łk 17,14) – mówi Chrystus – abyście mogli
przejrzeć jak ten niewidomy. Otrzymał światło oczu, ale
także światło duszy. Jak to dobrze, że żyję w kraju, gdzie są
„słuchające” konfesjonały. Jak to dobrze, że jest zawsze
na zawołanie ktoś, kto w „zwyczajny” sposób rozdaje Boże
przebaczenie. Dziękuję wszystkim księżom, którzy mnie w
życiu spowiadali. Dziękuję im, że ich słowami powiedziałeś mi,
Ojcze, słowo, bez którego było by mi zbyt ciężko. Dziękuję im,
bo dzięki ich obecności nie musiałem szukać Ciebie, Boże, tam,
gdzie by mnie moje nogi zanieść nie zdołały. Dziękuję im i mam
tylko jedno życzenie, jedną prośbą do Ciebie, Panie: gdy
przyjdzie mi zejść na boczny tor, gdy zobaczę przed sobą linię
mety, abym w swoim ostatnim momencie był przytomny, spokojny i
myślący i żeby przyszedł do mnie kapłan, który by przyjął
moje ostatnie wyznanie.
Nasze
rozważanie wielkopostne dobiega kresu. Jeszcze spowiedź św. Cię czeka. Jeżeli
ci ciężko podejść lub poprosić, popatrz na krzyż. Patrz długo.
Jeżeli nie pomoże ci On – to już ci nie pomoże nikt. Nikt innej
drogi nie pokaże, bo jej niema. Dużo z tego kościoła padało już
słów i jeszcze padać będzie. Szorstkich, niedołężnych i
może raniących. Możesz je wszystkie zapomnieć. Tylko tego
jednego nie zapomnij: Bóg jest dobry. Gdy będzie Ci w życiu
radośnie i wiosennie, i gdy będziesz miał ciemno w oczach, i noc w
sercu – nie zapomnij: Bóg jest dobry. Podpisał to Chrystus
najcięższym do utrzymania piórem – krzyżem! Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz