Czwartek
III tygodnia Adwentu
„Między
narodzonymi z niewiast nie ma większego od Jana. Lecz najmniejszy w
królestwie Bożym większy jest niż on”. (Łk 7,28)
Postać
Jana Chrzciciela w opisie Jezusa Chrystusa jest spiżowa i nie
dziwimy się tak wspaniałej opinii, która ten opis kończy. Na
podstawie tego opisu wyobrażamy sobie Jana jako prawdziwego,
twardego mężczyznę. Miał on wszelkie cechy wielkiego bojownika i
rycerza. Wiele wymagał od siebie. Nie chodził w miękkich szatach i
nie mieszkał w pałacach. Ubranie miał z sierści wielbłąda, a
mieszkał na pustyni, gdzie jego pokarmem był miód leśny i
szarańcza. Przede wszystkim jednak był niezłomny. Nie był
trzciną chwiejącą się na wietrze. Spośród wszystkich proroków
był największy, bo to on bezpośrednio poprzedzał Tego,
którego wszyscy prorocy zapowiadali. Zaiste, Jan był wielki!
„Między narodzonymi z niewiasty nie ma większego od Jana”.
„Lecz
najmniejszy w królestwie Bożym większy jest niż on”. Najmniejsi
w królestwie niebieskim to ludzie słabi (głodni, spragnieni,
nieubrani, chorzy, bezdomni i więźniowie). Najmniejsi w królestwie
Bożym to również dzieci. I teraz zaczynamy się dziwić: To małe
dziecko ma być większe od prawdziwego mężczyzny?... Jeżeli
weźmiemy pod uwagę i to, że sam Jezus Chrystus utożsamia się z
tymi najmniejszymi - „Co uczyniliście jednemu z tych
najmniejszych Mnie uczyniliście” (Mt 25,40) - to zrozumiemy,
że tak naprawdę to chodzi o zestawienie Poprzednika z Tym, który
po nim przychodzi. A sam Jan uznawał wyższość Jezusa: „Pośród
was stoi Ten, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien
odwiązać rzemyka u jego sandała” (J 1,27). Jan uznawał również
wyższość Chrztu Jezusa nad chrztem, którego on udzielał w wodach
Jordanu: „Ja was chrzczę wodą... On chrzcić was będzie Duchem
Świętym i ogniem” (Łk 3,16). Chrzest Jezusa sprawia, że
najmniejsi stają się dziećmi Bożymi na wzór tego, jak On jest
Synem Ojca. Ten, kto w królestwie Bożym przyjął chrzest Jezusa,
został z Nim tak ściśle zjednoczony i tak upodobniony do Niego, że
ludzie mówią o nim "alter Christus - drugi Chrystus", a
sam Bóg w każdym najmniejszym, który przyjął chrzest, widzi
swojego Syna Jednorodzonego.
Nie
dziwimy się temu, że największy człowiek Starego Testamentu jest
mniejszy od najmniejszego w Nowym Testamencie. Ta różnica ukazuje
nam, jak bardzo człowiek został ubogacony przez tajemnicę
wcielenia Chrystusa. Te porównania nie umniejszają jednak w
niczym wielkości Jana. On nie tylko chrzcił, ale i sam był
pierwszy, który został ochrzczony przez Jezusa ogniem i Duchem
Świętym. Dzięki temu największy człowiek Starego Testamentu
zyskał nową wielkość w Nowym Testamencie. Stało się to wtedy,
gdy Jan w więzieniu u Heroda przyjął chrzest krwi. Trzcina, która
nie chciała ugiąć się przed wiatrem, została ścięta. Ten
jednak, który został tak poniżony, wywyższony jest ponad
wszystkich, którzy narodzili się z niewiasty. Poprzedził on
swojego Pana również na tej drodze, na której Chrystus uniżył
samego siebie, za co otrzymał imię ponad wszelkie imię.
Trzeba
przyznać, że św. Jan Chrzciciel to był twardy człowiek.
Nie,
nie chodzi o twardość słów, o brutalność postępowania, o
bezkompromisowość w sposobie bycia z ludźmi - ale o twardość
postawy życia. O takie pełnienie powołania, żeby ani słabość
zdrowia, nastroje chwili, naciski innych ludzi, trudy, jakie
ponosi ciało, ani zawieruchy szarpiące życiem społecznym -
nie były wstanie zmienić postawy apostoła. Jezus Chrystus wskazuje
z najwyższym uznaniem na Jana Chrzciciela, który jest nie tylko
Jego poprzednikiem, ale jest także symbolem wszystkich, którzy
zapowiadają czas łaski i prostują ścieżki zagubionych ludzi. Ani
pustynia, która oznacza głód i samotność; ani twarde szaty,
które znaczą odrzucenie wygód, zaszczytów, uznania, bogactw;
ani trzcina, która symbolizuje bezwolność, podatność dla
zmiennych nastrojów i upodobań; nic nie jest w stanie odwołać
Jana z wyznaczonego mu przez Opatrzność miejsca i roli.
Taka
postawa ma być u tych, którzy służą zbliżaniu się ludzi do
Boga. Czy rzeczywiście, nie jesteśmy wobec siebie samych zbyt
delikatni, łagodni, czy nie pieścimy się, czy potrafimy trwać w
sytuacjach naprawdę niełatwych?
Niewielkie
nawet trudności wspólnego życia, jakże często dalekie od
rzeczywistych cierpień, zniechęcają nas w powołaniu. Małe
przeoczenie w uznaniu naszych osiągnięć, zasług, pominięcie
wśród wyróżnionych, powoduje długie milczenie, smutne dni, a
niekiedy zachwianie przyjaźni. Trudniejsze warunki mieszkania,
pracy, mniej pieniędzy, kłopoty w pełnieniu funkcji
zawodowych, i roztkliwiamy się nad złym losem, tracimy cel życia,
dochodzimy rzekomych praw. Czy przy takiej łatwości zranienia,
słabości postaw, wydelikaceniu, potrafimy spełnić zadania,
które stawia powołanie? Czy nie chodzimy w nazbyt miękkich
szatkach i szeleścimy jak trzcinki?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz