Kochani
moi, przed
kilku godzinami – ziemia nasza była świadkiem dziwnego powitania
i
zarazem
pożegnania.
Zamknęły się „bramy” starego roku, a otworzyły się
pora
dla roku nowego. Rok stary, jak mówimy, zakończył swą ziemską
wędrówkę i stoi przed „wagą” sprawiedliwego Boga, aby
otrzymać nagrodę
lub
karę
za czyny ludzkiego pokolenia. Miniony rok należy już
nieodwracalnie
do
wieczności i nigdy nie wróci. Wielu chrześcijan -katolików
dokonało
refleksji
podczas wczorajszych nabożeństw wieczornych, śpiewając: „Przed
oczy Twoje, Panie, winy nasze składamy”.
Dziś
zastanówmy się, dlaczego tylko człowiek będzie osądzony i
jedynie on
otrzyma
nagrodę lub karę. Czyż nie służyła Bogu wspaniale wiosna z
kwiatami
i
śpiewem ptaków? Czyż nie służyło mu lato, przynosząc
urodzajny
i
dojrzały kłos? Czy słońce i gwiazdy nie służyły Panu wiernie?
A jednak tylko
człowiek
będzie sądzony za miniony rok i tylko człowiek będzie rozliczony
za
obecny
2017 rok – za każdy dzień, miesiąc, godzinę. Bo tylko człowiek
ze wszystkich istot na ziemi i pod niebem jest stworzeniem uczynionym
na
obraz i podobieństwo Boże (Rdz 1,26).
Nastał
dla
nas nowy rok. A z nim utartym torem przyjdą wschody i zachody
słońca, wiosna i lato, przyjdą nowi ludzie, a inni odejdą.
Wszystko potoczy się drogą wyznaczoną przez Boga od wieków. Dla
nas jednak nowy jest zawsze zagadką. Pytamy, co nam przyniesie ten
rok? Jaki dla nas będzie?
Życzymy
sobie nawzajem: „Szczęśliwego nowego roku”. A czym szczęście,
którego pragniemy jak wody i słońca? Tego słowa „szczęście”
już się prawie na co dzień nie wymawia. W literaturze
staropolskiej mówiono: Do siego roku! Myślano wtedy o doczekaniu w
zdrowiu i dostatku roku następnego. Dziś myślimy raczej o
roku obfitym, zarówno w dobra duchowe – pełne łaski i
błogosławieństwa Bożego, jak i w dary doczesne – codzienne.
Wiadomo, że człowiek posiadający dobra duchowe, będzie umiał
sięgnąć rozumnie po dobra doczesne!
Serce
ludzkie z natury swej dąży do szczęścia. Dlatego dzisiaj idziemy
do siebie, życząc jeden drugiemu – tymi czy innymi słowy –
szczęśliwego nowego roku! Tego samego życzyli sobie ludzie
wzeszłym roku i przed kilkoma laty, i przed wiekami, zawsze,
odkąd istnieje człowiek. Mówili o tym wszyscy, wszyscy marzyli o
szczęściu w nowym roku. A czy naprawdę był dla nich szczęśliwy?
Ludzie życzyli sobie zdrowia – ale wielu z nich w ciągu roku
chorowało. Życzyli sobie długiego życia – ale wielu pomarło.
Życzeń szczęśliwego nowego roku słuchali uczciwi – ale za parę
dni popadali w występek. Tych samych życzeń słuchali wierzący –
ale nieraz ich serca buntowały się przeciw Bogu. Patrząc na to
wszystko czy warto w ogóle życzyć sobie szczęścia?
Drodzy
moi! Chociaż dotychczas przeżyliśmy tyle rozczarowań i zawodów,
doznaliśmy w życiu wielu przykrości, mimo to wciąż żywimy
nadzieję, i życzymy sobie – szczęścia. Choć nie wiemy, co nas
czeka w przyszłości, chociaż zdajemy sobie sprawę, że stoimy
wobec licznych trudności – jednak z podniesioną głową
zwracamy się do Boga, wołając pełni nadziei: „Panie, daj nam
szczęśliwego nowego roku! Daj nam trochę tej nadziei czekania
na to, co przyjdzie – jak wędrowiec przyniesie dobrą nowinę”.
Jeżeli ludzie patrzą w przyszłość bez ufności i nadziei –
jest im źle. Człowiek nie może żyć bez nadziei. Nadzieja
chrześcijańska, dzięki Jezusowi Chrystusowi, jest nadzieją
przekraczającą śmierć. Tylko taka nadzieja, nadzieja
przezwyciężająca śmierć, zasługuje ostatecznie na swoje miano.
Nikt nie pragnie choroby, nikt się z niej nie cieszy, nikt jej nie
oczekuje. Nikt na nią nie skinie ręką, żeby przyszła, ale kiedy
się wszystko zrobiło w życiu, a ona jest – wiara każe mi się
do niej uśmiechnąć. Nie wiem, czy umiałbym cierpieć z
uśmiechem na twarzy, ale spotkałem już w swoim życiu kogoś,
rówieśnika, może młodszego, który mi pokazał, jak wygląda
uśmiech wiary. Wszedłem do niego z sakramentami świętymi,
przekonany, że tam w szpitalnym łóżku znajdę strzęp
młodości, gdzie nawet wspomnienie nie zostało po uśmiechu. Jakże
nisko ceniłem człowieka. To nie był strzęp młodości. Tam w
łóżku było duże dorosłe dziecko, które w uśmiechu upokarzało,
że umie się bawić w ciężką chorobę. To było takie wielkie i
takie piękne! Tego nie da się wytłumaczyć w kategoriach medycyny
czy biologii. To można zrozumieć tylko w kategoriach Bożych, gdzie
się widzi nie tylko samą chorobę i ból, ale gdzie się widzi
coś więcej – jej ostateczny, głęboki sens. Nasze
doświadczenie życiowe uczy, że szczęście jest raczej dążeniem,
walką, niż osiągnięciem jakiegoś stanu, jest raczej drogą niż
metodą. Szczęście poznaje się często dopiero wtedy, gdy
przeminie. Ludzie zawsze wracają do czasu, kiedy czuli się
szczęśliwi, opłakując czasem swą pozorną stratę, czasem
pokonani obecnymi niepowodzeniami.
Kochać
i być kochanym – to nieuświadomione elementy szczęścia –
rzadko w pełni poznane, gdy się je najgłębiej przeżywa.
Szczęście nie stoi nieruchomo. Nie jest też zjawą, która kusi, a
potem nigdy nie wraca. Błogosławieństwa z Kazania na Górze
przypominają, że szczęście należy do tych, którzy dość
ukochali, żeby boleć, do tych, którzy nie są cyniczni wobec
miłości. Tacy ludzie mogą być nawet źródłem szczęścia dla
reszty świata. „Miłość jest silniejsza niż śmierć” –
mówi św. Paweł. Miłość umożliwia pokonanie wszystkiego
najgorszego, co przynieść może życie przez chorobę,
kalectwo, krzywdę i rozczarowanie. Gdy się ma serce przepełnione
miłością – wie się o szczęściu. Tam, gdzie nie ma
pozornie nadziei: w rozpaczy, grzechu, opuszczeniu, w
samotności, starości i śmierci, może zrodzić się nadzieja. Jest
to najtrudniejsze „spodziewanie”, gdy wszystko już zawiodło.
Nadzieja musi być trudna, aby była naprawdę nadzieją, a nie mdłym
pocieszaniem. Nadzieja nie jest osłoną od ciosów losu, ciepłym
poczuciem bezpieczeństwa – lecz ufnością, że zło nie
będzie triumfować zawsze, że ostatecznie zwycięży dobro.
Jest ona światłością w ciemnościach. Ma w sobie coś z heroizmu,
coś z przerastania siebie – jak powiedziałby Ojciec św. Jest
mądrością, która pozostaje, gdy wszystkie inne mądrości
zawiodą.
Dziś
na progu nowego roku życzę wam, drodzy moi – takiej pełnej
nadziei. Życzę wam najpierw tych „małych nadziei” w życiu
codziennym: lepszego zdrowia, zgody i miłości w rodzinie, może
upragnionego własnego mieszkania. Tych nadziei, które mogą
polepszyć nasze samopoczucie, aby o Polakach nie mówiono, że
chodzą smutni, że się do siebie nie uśmiechają w autobusach, na
ulicy. Życzmy sobie nawzajem umiejętności współżycia –
umiejętności podania drugiemu ręki, podsunięcia dobrej lektury,
wskazania drogi do kościoła, umiejętności budowania mostów
między ludźmi – nierezygnowania z tego, co prawdziwe i
sprawiedliwe. Każdego dnia modlimy się: „Chleba naszego
powszedniego, daj nam dzisiaj”, prosząc Boga o chleb, o czystą
wodę, nieskażone powietrze, aby nie było między nami głodnych,
biednych i pogrążonych w smutku. Wszyscy chcemy sobie życzyć
spełnienia się wielkich nadziei: owocnego przeżycia Roku Świętego
Brata Alberta, nadziei na zapanowanie Bożego pokoju na świecie;
umocnienia nowych więzi pokoju w braterskiej solidarności
między ludźmi. A także – aby spełnienie tych nadziei przyniosło
odrodzenie moralne naszego narodu – jego jedność i świętość.
Idziemy
w ten nowy rok z Maryją, Świętą Bożą Rodzicielką, która
wskazuje owoc swojego żywota, Jezusa Chrystusa. Ona, Matka
Łaski Bożej, rodzi nas dla Boga i dla wiecznego życia. Staje nam
przed oczyma obraz Tej, karmiącej i Tej, trzymającej na ręku Syna
Bożego. Wydarzenia nocy betlejemskiej – Maryja zachowywała i
rozważała w swoim sercu. Ona zdawała sobie sprawę, że rola
matki to nie panowanie, ale służba. Te macierzyńskie posługi
Matki Bożej nie ustaną do końca świata. Bo Jej Syn nadal żyje w
nas. Ona, która z czułością pochylała się nad żłóbkiem Syna
w Betlejem – nie przestaje przez dwadzieścia wieków spełniać
macierzyńskich posług wobec całej ludzkości – wobec każdego
człowieka: wobec ojczyzny, Kościoła i świata.
Niech
to będzie rok pomyślny i rok szczęśliwy. Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz