Sobota
II tygodnia Adwentu
„Czemu
uczeni w Piśmie twierdzą, że najpierw ma przyjść Eliasz?"
(Mt 17,10)
Nie
tylko życie jednego człowieka, ale cała historia ludzkości
wychylona jest ku przyszłości i jest oczekiwaniem na "coś"
i na "kogoś". Świadectwa takiego stanu ducha znajdziemy
nie tylko w literaturze religijnej, lecz również w świeckiej.
O oczekiwaniach ludzi sprzed dwóch tysięcy lat mówi dzisiejsza
Ewangelia. Dowiadujemy się o przekonaniach uczonych w Piśmie,
którzy twierdzili, że najpierw przyjdzie Eliasz... W czasach
nowożytnych Samuel Beckett pisał o oczekiwaniu na Godota, a nasze
czasy czekają jeszcze na Wielkanocnego Literata, który opisze
oczekiwania współczesnych, szczególnie współczesnych Polaków.
Wszak stan ducha narodowego też można określić jako oczekiwanie
na jakiegoś Eliasza, na jakiegoś Godota, na kogoś, kto
przyjedzie na kasztance, czy w amerykańskim fordzie, by z
kotłujących się w polskim kotle elementów przyrządzić sensowną
zupę. Czekamy, że jeszcze stanie się coś, co uczesze tę
zwichrowaną fryzurę, w której każdy włos sterczy w inną stronę,
że wreszcie wszystko będzie jasne i proste, że będzie wyraźny
przedziałek i jedne włosy będą porządnie spadać na prawo, a
inne po swojemu na lewo.
To
oczekiwanie, zarówno w wymiarze jednego człowieka, jak i w wymiarze
ogólnoludzkim jest czynnikiem bardzo pozytywnym, jest ono bodźcem
postępu i rozwoju. Dlaczego więc w słowach Jezusa o oczekiwaniu na
Eliasza odczuwa się przyganę? Dlaczego "Czekanie na Godota"
jest satyrą? Dlaczego godne krytyki są postawy naszego
społeczeństwa pogrążającego się w marazmie?
Wprawdzie
każde oczekiwanie zawiera w sobie element "niewiadomej",
niemniej przedmiot naszej nadziei musi być jakoś określony. To nie
może być jakieś mgliste "coś" i zupełnie nieznajomy
"ktoś". Trzeba coraz jaśniej uświadamiać sobie, czego
pragniemy i w kim pokładamy nadzieję. Ponadto, samo oczekiwanie nie
może być stanem bliżej nieokreślonego bezwładu. Nasze
oczekiwanie ma być dążeniem, wybieganiem naprzód. Trzeba też
pamiętać o tym, że chociaż oczekiwanie jest tak długie, bo trwa
ono przez całe życie człowieka i przez całą historię ludzi, to
jednak nie jest ono bez kresu. Jest czas oczekiwania, ale przychodzi
też w końcu „pełnia czasu”. Największą tragedią człowieka
i ludzi będzie to, gdy po tak długim oczekiwaniu, rozminą się z
Oczekiwanym i w ogóle nie zauważą Jego przyjścia. Takie
właśnie niebezpieczeństwo grozi wtedy, kiedy oczekiwanie nie
jest "zorganizowane" i określone, tylko jest stanem
niemożności i bezwładu. Przestrzega nas przed tym Chrystus w
dzisiejszej Ewangelii: „Eliasz już przyszedł, a nie poznali go, i
postąpili z nim tak, jak chcieli”.
Oto
zadanie na Adwent: Zorganizować nasze oczekiwanie; uściślić, na
co właśnie czekamy; ustalić, komu mamy zawierzyć i nasze
oczekiwanie uczynić dążeniem.
Bowiem
ci, których posłał Bóg przed sobą, aby byli okazją refleksji,
zmiany życia, ułożenia od nowa, uzupełnienia dobra - przechodzili
i idą najczęściej nierozpoznani.
Wobec
każdego Bóg posługuje się znakami przywołania, ale przyjęcie
tych znaków porozumienia nie zawsze jest łatwe. Czasem przeszkadza
ulotność znaku - dobry przyjaciel, nieśmiały spowiednik,
delikatny człowiek modlitwy, przemijający szybko nastrój,
który wprawdzie zabłysnął, ale łatwo zapruszyło go inne sprawy,
jakiś wyjątkowy dar łaski, który też można było odsunąć bez
większego wrażenia. Niekiedy brak skupienia, roztargnienie, kłopoty
codzienne powodują, że to, co naprawdę ważne, co powinno być
punktem dla myśli i decyzji ważnym i znaczącym, nie wywołuje
należnej uwagi. W naszej rzeczywistości, chrześcijaństwa
zastanego w bogatej formie znaków - kościoły, kaplice, obrazy,
teksty literatury, nasycenie codzienności rodzinnej, ustawiczna
wymowa terminów związanych z chrześcijaństwem, też nie sprzyja
skupieniu uwagi na tym, co rzeczywiście dla nas ma znaczenie. W tej
niezmiernej powszechności kontaktów, nawet najbardziej istotne
tracą jaskrawość i znaczenie. Przyzwyczajone ucho, oko, słowo
wypowiadane, już nie budzi żywych odczuć i nie mobilizuje życia.
Kultura „przelotna” -
to przylatywanie ptaków ponad, szybko, bez dotykania ziemi. Tak
patrzymy na obrazy w środkach przekazu, na teksty napisane, po
których niczego się nie spodziewamy, tak słuchamy nawet wielkich
słów i świętych wołań, tak nastawiamy nasze odbiorniki myśli,
żeby mieć trochę wolności serca i spokojnego życia.
Niestety,
to przenosi się na sprawy ważne.
Słuchamy,
ale nie słyszymy rodziny, Kościoła, własnego sumienia. Patrzymy
-
ale nie widzimy posłańców, których Pan daje naszej drodze, żeby
była prosta i wyrównana.
Popatrzmy
na nowo i usłyszmy ponownie znak i słowo Adwentu. Żal byłoby
kolejnego spotkania, które nie tworzy przyjaźni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz