Dzisiejsza
liturgia – męczeństwo św. Szczepana – to trochę jak zejście
z nieba na ziemię. Z cudownej rzeczywistości dobra i pokoju na
ziemię trudną. To tak, jak opuścić przytulny pokój, w którym
przeżyło się udany wieczór wigilijny, gdzie pojednanie i
nadzieja. To dzień Bożego Narodzenia, wspaniałości, w której
Boża miłość staje się chlebem dobra dla całego świata i idzie
po krzyż odkupienia, aż do ostatniego „Ojcze, przebacz im ...”
Tak, bo wielka rzecz Ewangelii rodzić się będzie na tym świecie.
Na takim, jaki był, jest i prawdopodobnie będzie, do końca swojego
trwania. Na świecie wszystkich tragicznych nieporozumień. I taki
świat będzie Ewangelia podnosić do nieba. I rzeczywistość
Ewangelii spełniać się będzie przez ludzi, którzy stali się
światłem i solą. Pozostają takimi w dniach łatwych oraz w
godzinach ciemności i najwyższego ryzyka.
Święty
patron dzisiejszego rozważania, pierwszy, który odda życie za
wiarę Chrystusową, jest człowiekiem świeckim, młodym, który ma
własne doświadczenie wiary. Świadomość celu życia. Głosi jako
diakon słowo Boże w mądrości, której nie mogli sprostać.
Rozmowa na temat Jezusa Chrystusa kończy się tragicznie:
postanowili go obrzucić kamieniami. Użyto argumentu śmierci, ale
przecież ten argument pojawi się, niestety, jeszcze nieraz w
historii ludzkich dysput. Szczepan nie odchodzi ze swego miasta, nie
porzuca swego stanu, nie szuka ziemi bardziej życzliwej, nie czeka
na lepsze czasy. Pozostaje sobą do końca, od pierwszego kamienia po
kres życia. I w tej niecodziennej postawie, człowieka ukamienowanego, zastaje nas każdego roku, zmuszając do własnych
refleksji.
Wydawało
się, że jestem z Nim, z Jezusem Chrystusem na zawsze, że stać na
wiele, że świadectwo wiary, że postawa ufności, że świadczenie
dobra, uczciwość, wrażliwość, kultura chrześcijańska, że
niemal Piotrowe: Panie, choćby wszyscy...
Zdarzyło
się, że padł kamień zaledwie pierwszy. Zdenerwowali się,
zatrzasnęli drzwi za sobą, odwrócili plecami; wystarczyło, było
dość, żeby niemal odwołać, żeby niemal przepraszać za własną
wiarę, religijną postawę... Może nawet chwilami było żal, bo to
syn, córka, przyjaciele, ale oni pierwszy raz się zdenerwowali,
może się pogniewają, może...
Zdarzyło
się, że w rozmowie zadrwili, rzucili zdanie cyniczne, zjadliwe,
śmieszne, zaledwie zabolało, nawet nie więcej, wystarczyło, by
się osłonić, ukryć, wycofać, udawać, aż dziwnie jak prędko,
po tym pierwszym kamyku...
Zdarzyło
się, że postawił obrazek święty przy swoim łóżku szpitalnym,
a ktoś inny umieścił krzyżyk nad biurkiem, przy którym pracuje 8
godzin dziennie – i wszystko było, aż do pierwszego pytania
kolegi, aż do pierwszego spojrzenia szefa, aż do pierwszego
dlaczego...
Zdarzyło
się, że sprawy wielkie, święte, zażądały zwykłego wysiłku
myśli, trzeba było poświęcić trochę czasu, poznać parę pojęć,
zwyczajna książkowa, podstawowa wiedza, minimum uczciwej
informacji. Gdy chodzi o najprostsze przygotowanie do zawodu, wiemy,
co to siódme poty i nocne studium; tutaj, pierwszy próg –
pierwszy trud – i ostatni, już koniec ... dla zbawienia...
Zdarzyło
się, że ukazał się nowy świat, nowa twarz rzeczywistości: ktoś
zmarł, trzeba iść do szpitala, trzeba usłyszeć trudną diagnozę,
przeżyć zawód, zdradę. I wszystko się posypało jak dziecinne
klocki, jakby wtedy łatwiej było przeżyć kolejne, jeszcze nie
jedno, jeszcze nie ostatnie ...
W
ilu to jeszcze sprawach i odcieniach życia wiary przegrało się po
pierwszym kamieniu; odeszło po pierwszej przykrości: odstąpiło po
pierwszej propozycji. A jednak, iluż wspaniałych ludzi przed nami,
iluż codziennie idzie i trwa. Oni są nadzieją świata. Oni
pozostaną nadzieją naszej ojczyzny i przyszłości. Czy jest w
tobie postawa św. Szczepana, którego stać na wyznanie wiary, nawet
za wielką cenę...? Czy stać cię na dawanie świadectwa o
Nowonarodzonym w swojej codzienności? Świat potrzebuje świadków
na miarę świadków naszych czasów – świadków, którzy swoją
codziennością dają świadectwo – świadectwo prawdy i miłości,
sprawiedliwości i pokoju, świadectwo wiary w Tego, który dla nas
stał się Chlebem. Wszak św. brat Albert przypomina: „Powinno
się być dobrym jak chleb. Powinno się być jak chleb, który dla
wszystkich leży na stole, z którego każdy może kęs dla siebie
ukroić i nakarmić się, jeśli jest głodny”. Pytam
więc: Czy stać cię na takie świadectwo?
Ja
i Szczepan
Święty
Szczepan
męczennik pierwszy
pośród tego
padołu ludzkiego
nie przeżył
Błotem w niego rzucano
kamieniami linczowano
opluwano…
bo uwierzył.
a ty człowieku?
kim jesteś?
jaką wiarę posiadasz?
potykając się
o własne problemy
na kolana upadasz
w łańcuchu ostateczności
w sidłach niewoli
na łańcuchu nienawiści
w kagańcu konieczności
konasz i jęczysz
prosząco o litość
unosząc dłonie
w modlitwie klęczysz
lecz do twojego ucha
nie dobiega żaden
dźwięk
głos
szept
jedynie jęk
płacz
potem cisza głucha
i tylko serce wypełnione
lękiem
strachem
miota tobą wciąż
niespełnione marzenia
ukryte pragnienia
i myśli zlęknione
oplatają cię
jak drzewo wąż…
już myślisz o sobie:
żeś wyjątkowy
sam pełzniesz
cierpisz
konasz
swój krzyż niesiesz
dębowy
spójrz za siebie
tysiące dusz
męczenników
na pozór innych
lecz takich samych
identycznych
próbują oszukać czas
uciec przed własnym
cieniem
lecz nikt z nich nie wie
że naśladują siebie
nawzajem
jeden drugiego popycha
depczą sobie
po piętach
nie widzą niczego
porywisty wiatr
sumienia
ich spycha...
Jeśli
jesteś bez grzechu,
rzuć i ty kamieniem….
człowieku
czy potrafisz?
męczennik pierwszy
pośród tego
padołu ludzkiego
nie przeżył
Błotem w niego rzucano
kamieniami linczowano
opluwano…
bo uwierzył.
a ty człowieku?
kim jesteś?
jaką wiarę posiadasz?
potykając się
o własne problemy
na kolana upadasz
w łańcuchu ostateczności
w sidłach niewoli
na łańcuchu nienawiści
w kagańcu konieczności
konasz i jęczysz
prosząco o litość
unosząc dłonie
w modlitwie klęczysz
lecz do twojego ucha
nie dobiega żaden
dźwięk
głos
szept
jedynie jęk
płacz
potem cisza głucha
i tylko serce wypełnione
lękiem
strachem
miota tobą wciąż
niespełnione marzenia
ukryte pragnienia
i myśli zlęknione
oplatają cię
jak drzewo wąż…
już myślisz o sobie:
żeś wyjątkowy
sam pełzniesz
cierpisz
konasz
swój krzyż niesiesz
dębowy
spójrz za siebie
tysiące dusz
męczenników
na pozór innych
lecz takich samych
identycznych
próbują oszukać czas
uciec przed własnym
cieniem
lecz nikt z nich nie wie
że naśladują siebie
nawzajem
jeden drugiego popycha
depczą sobie
po piętach
nie widzą niczego
porywisty wiatr
sumienia
ich spycha...
Jeśli
jesteś bez grzechu,
rzuć i ty kamieniem….
człowieku
czy potrafisz?
czy rzucisz
czy
na pewno
żaden grzech
nie ciąży ci
i masz czyste sumienie?
Kiedy Boga kochasz…
podnieś do góry dłonie!
choć stracisz
dla Niego swe życie
w miłości Jego utoniesz!
żaden grzech
nie ciąży ci
i masz czyste sumienie?
Kiedy Boga kochasz…
podnieś do góry dłonie!
choć stracisz
dla Niego swe życie
w miłości Jego utoniesz!
Ks.
Józef Tabor, 26 Grudnia 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz